To tzw. jednostki AAU (ssigned amount units), czyli tzw. unikniętej emisji określonej właśnie w protokole (zamienia się ja na ekwiwalent CO2). Japonia jest największym rynkiem potrzebującym tych nadwyżek, bo bez nich ciężko dostosować się jej do wymagań z Kioto, zaś Ukraina, ale też Polska są w czołówce sprzedających.
Umowa Kijowa z Tokio daje szansę na podobne transakcje także Polsce, bo mamy ma ok. 500 mln ton AAU (co daje ok.100 mln rocznie), które mogą kosztować teoretycznie do 10 mld dolarów (przy założeniu 20 dol. za tonę, czyli licząc maksymalna stawkę tego typu transakcji). Biorąc pod uwagę taki przelicznik japońsko-ukraińska umowa może być warta nawet 600 mln dolarów, jednak wartość kontraktu nie została ujawniona. Zgodnie z postanowieniami z Kioto pieniądze za jednostki AAU Ukraina będzie musiała przeznaczyć na inwestycje związane z ochroną środowiska, w tym energię odnawialną.
Podczas grudniowego szczytu klimatycznego COP14 w Poznaniu minister środowiska Maciej Nowicki szacował, że dzięki sprzedaży uprawnień do Japonii, Irlandii, Hiszpanii i być może innych państw, Polska uzyska przynajmniej ok. 2 mld zł. Negocjacje w sprawie podpisania takich umów są prowadzone. Tyle, że przed kryzysem Polska nie sprzedała swoich uprawnień, które teraz tanieją. Więc jeśli w kontraktach uda się wynegocjować 10 dolarów za tonę – to naprawdę sporo (przy takiej stawce wartość kontraktu ukraińsko-japońskiego wyniosłaby 300 mln dolarów).
Japoński rząd stwierdził, że do kwietnia ma nadzieję na kolejną, podobną umowę z innym krajem Europy Środkowo-Wschodniej. Bardzo prawdopodobne, że mogłoby chodzić o kontrakt z Polską, która od kilku miesięcy rozmawia w tej sprawie z Japończykami planującymi kupić łącznie ok. 100 mln ton jednostek AAU.
Japonia jest piątym co do wielkości emitentem CO2 na świecie (ok. 1, 37 mld ton gazu rocznie – dla porównania Polska, której 96 proc. energii elektrycznej produkuje się z węgla kamiennego i brunatnego emituje ok. 400 mln ton tego gazu, zgodnie z ostatnimi danymi Komisji Europejskiej).