W sklepach są gdzieś poupychane, zbierające kurz, gliniane dzbanki lub karykaturalne antałki z podejrzaną, landrynkową cieczą zmieszaną ze spirytusem, które czasem jakiś desperat kupi na prezent. To obrzydlistwo ma tyle wspólnego z miodem pitnym, co krzesło z krzesłem elektrycznym.
Ale to jedna strona medalu, lecz jest i druga, znacznie bardziej kusząca. A propos medali właśnie – co roku z winiarskich targów Eno Expo jakieś miody wyjeżdżają z nagrodami. W większości są to trójniaki (jedna trzecia miodu z drożdżami i dwie trzecie wody, dwójniaki to fifty-fity miód z wodą etc.) o zdumiewającej czasem elegancji. I tu od razu uwaga – miody pitne podajemy schłodzone jak białe wina.