Epidemia prostych odpowiedzi

Ignorancję i arogancję populistów są w stanie powstrzymać tylko kultura i edukacja – pisze były dyrektor Instytutu im. Adama Mickiewicza.

Publikacja: 05.11.2019 19:26

Wicepremier Piotr Gliński podejmuje w kulturze polityczne decyzje

Wicepremier Piotr Gliński podejmuje w kulturze polityczne decyzje

Foto: Fotorzepa, Marian Zubrzycki

Większość narodowych instytucji kultury w ciągu ostatnich 10–15 lat sama zaaplikowała sobie reformy. W efekcie stały się benchmarkami dla całej branży: nowocześnie zarządzane, zsieciowane, inteligentne, wrażliwe, samouczące się. Przekraczając stawiane im przez polityków cele, zostały aktywnymi inwestorami kapitału intelektualnego i społecznego, uczestnikami życia umysłowego, inicjatorami i partnerami wielkich społecznych debat. Instytucje przestały być chłopcami na posyłki lub chłopcami do bicia kolejnych polityków. Stały się organizacjami arms length – podmiotami kultury. Na lepsze zmieniło się w sektorze wszystko oprócz samego ministerstwa i jego portfolio. Na Krakowskim Przedmieściu zmieniali się tylko ministrowie.

W tak urządzonym państwie mniej lub bardziej przypadkowy polityk, który wylosuje akurat ten resort, decyduje o tym, „czyja kultura", a nie o tym, na co wspólnocie kultura. Przyjmuje zatem nie rolę mecenasa, lecz kuratora i nadzorcy. Kultura w takim państwie nie jest motorem rozwoju, spoiwem społecznym ani częścią gospodarki. Nie jest nawet aparatem pojęciowym czy zasobem poznawczym. Jest skrzynką z narzędziami do zdobywania, sprawowania i zachowania władzy. A przecież nie o to chodzi. Wiadomo, że w dłuższej perspektywie kuratorskie ambicje władzy szkodzą i kulturze, i polityce. W tak pojętej polityce kulturalnej to państwo decyduje, który twórca realizuje jego cele, a który, jak mawia Gliński Piotr, nie jest rozsądny. To polityk rozstrzyga, kto ma talent, a kto nie. Która instytucja jest nasza, a która nie.

Państwowców zawodowo związanych z sektorem kultury od wielu lat nie opuszczało przekonanie, że każda kolejna władza na zmianę lekceważyła lub poddawała rewizji wartości, znaki, więzi i tożsamości, czyli kulturę. Proces ich restytucji nie będzie ani szybki, ani łatwy, ani tani. Plan naprawy każdego innego sektora pewnie da się rozpisać na jedną pracowitą kadencję. Plan dla kultury i edukacji do kultury może zająć dekadę lub dwie.

Świadomi długofalowej natury procesów kulturotwórczych i edukacyjnych w gronie byłych dyrektorów narodowych instytucji kultury (Grzegorz Gauden, Michał Merczyński, Piotr Rypson, Magdalena Sroka, Tadeusz Zielniewicz), zwolnionych przez Piotra Glińskiego, powołaliśmy Towarzystwo Kultury Stosowanej. W ciągu roku opracowało ono program reformy sektora kultury z myślą o „dniu po". W całości prezentowałem ów program w ostatnich tygodniach kampanii wyborczej poprzez media społecznościowe, spotykając się z głównie pozytywnymi i konstruktywnymi komentarzami, za które bardzo dziękuję. Dziś przywołuję Państwu uzasadnienie jego powstania – pięć powodów, dla których warto, żeby na szczególnych prawach kultura była celem i zarazem wehikułem racjonalnej zmiany społecznej.

1. Żadne państwo nie jest w stanie jednocześnie przeprowadzić wszystkich reform wszystkiego, od armii po ZUS. Im głębsza zmiana, tym dłużej musi być przygotowywana. Żadna z tych reform nie będzie trwała bez zasadniczej reformy kultury, bo żadna z nich nie immunizuje społeczeństwa na tanie slogany i kosztowne szantaże. Bez reformy sektora kultury żaden wysiłek modernizacyjny nie przetrwa dłużej niż do kolejnych wyborów, bo będzie wisiał w aksjologicznej próżni.

2. Przez pierwsze dwie dekady wolnej Polski w głównym nurcie życia publicznego dominował zdrowy rozsądek z rzadka zakłócany epizodami polaryzacji. Trzecia dekada nacechowana jest masową polaryzacją z rzadka przerywaną epizodami zdrowego rozsądku. Tak mszczą się zaniedbania w kulturze, zaniechania w edukacji i lekceważenie roli mediów publicznych przez wszystkie wcześniejsze formacje, nawet te, które same uważały się za najbardziej światłe. Przyznał to na krótko przed śmiercią sam Tadeusz Mazowiecki, mówiąc, że gdyby jeszcze raz zaczynał transformację, przywiązywałby znacznie więcej wagi do tych trzech obszarów. Bez edukacji i akulturacji Polska będzie zataczała się od ściany do ściany politycznego spektrum, a interwały zdrowego rozsądku będą coraz krótsze, aż w końcu będą zbyt krótkie, by mogła się ziścić jakakolwiek głębsza zmiana, by zdążyły wejść w życie wszelkie inne, choćby najpilniejsze i najbardziej pożądane reformy.

3. Nie wszystko w potrzebie pilnej reformy sektora kultury jest polityczne. Na doraźnie polityczne motywy nakłada się zmiana cywilizacyjna o sejsmicznych konsekwencjach. W ciągu zaledwie dekady w macierzy dyscyplinarnej paradygmatu zmieniło się wszystko: model dystrybucji, model finansowania, model uczestnictwa, model kreatywny. Gdyby elementy macierzy zmieniały się co dziesięć lat, prawdopodobnie jako gatunek bylibyśmy się skutecznie adaptowali. Nie dajemy rady, bo nic w ludzkiej psychice nie przygotowuje nas na takie tempo i głębokość zmiany. Pojawiły się lęki i frustracje.

W istocie nie mówimy już o lękach epoki, ale o epoce lęku. Lęk – paliwo populistów wszelkiej maści. To oni mają gotowe i łatwe odpowiedzi na trudne pytania. Ignorancję i arogancję populistów są w stanie powstrzymać tylko kultura i edukacja, lepszego rozwiązania na razie nie wymyślono.

4. Każda władza, która myśli, że są pilniejsze wydatki, że kultura jest kosztowna, prędzej czy później przekonuje się, ile kosztuje zaniechanie w tej domenie. I znika, odchodzi w niebyt...

5. Z alternatywnymi strategiami jest trochę tak, jak z posiadaniem broni. Lepiej mieć i nie potrzebować, niż potrzebować i nie mieć. Każdemu nowemu ministrowi kultury pierwsze cztery lata zajmuje opracowanie nowej strategii, a mało który ma więcej czasu. Może trzeba więc o tym pomyśleć już teraz?

Są uczeni i myśliciele, którzy sądzą, że populizm to nie epidemia, ale szczepionka. Niestety, nic nie wskazuje na to, żeby mieli rację, a wiele wskazuje na to, że to lekarstwo gorsze od choroby. Wydaje się, że rację miał i wciąż ma stary Miłosz, który, wymiennie używając słów „kultura" i „edukacja", w nich widział niedrogie i łatwo dostępne antyciała na epidemię prostych odpowiedzi.

Autor jest menedżerem kultury, publicystą, w latach 2008–2016 kierował Instytutem Adama Mickiewicza; w wyborach do Sejmu kandydował z listy KO, ale nie zdobył mandatu

Większość narodowych instytucji kultury w ciągu ostatnich 10–15 lat sama zaaplikowała sobie reformy. W efekcie stały się benchmarkami dla całej branży: nowocześnie zarządzane, zsieciowane, inteligentne, wrażliwe, samouczące się. Przekraczając stawiane im przez polityków cele, zostały aktywnymi inwestorami kapitału intelektualnego i społecznego, uczestnikami życia umysłowego, inicjatorami i partnerami wielkich społecznych debat. Instytucje przestały być chłopcami na posyłki lub chłopcami do bicia kolejnych polityków. Stały się organizacjami arms length – podmiotami kultury. Na lepsze zmieniło się w sektorze wszystko oprócz samego ministerstwa i jego portfolio. Na Krakowskim Przedmieściu zmieniali się tylko ministrowie.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej