Brytyjczycy mają dosyć. Bomb syjonistów i aktów terroru. Utrzymywania Arabów w dobrym humorze. Tego, że przez ostatnie dwa lata w Palestynie roztrwoniono 80 milionów funtów i że 100 tysięcy Anglików musi być tam, daleko od swoich domów i miejsc pracy.
„Wszystko to ze względu na bezsensowną, plugawą wojnę z Żydami, żeby oddać Palestynę Arabom albo Bóg wie komu", jak mówi Winston Churchill.
Wielka Brytania, kiedyś okupująca ten teren dla zapewnienia drożności szlaków handlowych i wpływów kolonialnych, nie chce już, żeby przyszłość Palestyny postrzegano jako brytyjską sprawę wewnętrzną, zrzeka się więc odpowiedzialności na rzecz reszty świata. Osiemnastego lutego, pięć dni po zawrotnym sukcesie Christiana Diora, Brytyjczycy zawiadamiają, że kwestię Palestyny w całości przekazują do ONZ bez żadnych zaleceń. Chcą uciec od nieszczęścia, uciec od odpowiedzialności tak daleko, jak to możliwe.(...).
ONZ postanawia stworzyć komisję, składającą się z reprezentantów neutralnych państw. (...) Poza Australią, w skład nowej komisji wchodzą delegaci ze Szwecji, Kanady, Czechosłowacji, Gwatemali, Indii, Iranu, Holandii, Peru, Urugwaju i Jugosławii. Nikt nie jest szczególnie zadowolony.
Syjoniści żądają, by komisja pojechała do obozów w Europie, gdzie zgromadzono ocalałych z ludobójstwa. Kraje arabskie protestują, ich zdaniem komisja powinna badać sprawę wyłącznie na miejscu, w granicach dzisiejszej Palestyny. Ale wytyczne ONZ stanowią, że komisja może pracować, gdzie chce; w Palestynie lub w innym stosownym miejscu. (...) Po pierwszym spotkaniu w Nowym Jorku członkowie komisji postanawiają spędzić pięć tygodni lata w Palestynie. Mają kilka miesięcy. Po tym czasie konflikt ma zostać rozwiązany. (...)