[b] "Rz": Teraz widzimy panią uśmiechniętą, ale pamiętamy też takie chwile, gdy miała pani łzy w oczach: mistrzostwa świata w Sapporo i Libercu, igrzyska w Turynie, cały poprzedni sezon. Wierzyła pani wtedy, że jeszcze będzie wielka? [/b]
[b]Marit Bjoergen: [/b]Czy jestem mocna czy słaba, zawsze jest dla mnie najważniejsze, żebym była sobą. Tęskniła do domu i tego normalnego życia, które tam mam. Bo w piekle biegów jest źle, ale w niebie też bywa różnie. Trzeba umieć odmawiać i ja się tego nauczyłam. Nie patrzyłam na potrzeby wszystkich dookoła, tylko swoje. Dzięki temu nie czuję, że zwycięstwa na igrzyskach jakoś zmieniły mój świat. Taki powrót do sukcesów, jak mój, daje niesamowitą siłę. Może trzeba być na dole, żeby potem być lepszym na górze.
[b]Wymarzyła pani sobie coś szczególnego na urodziny? [/b]
Chciałam wygrać w niedzielę. A poza sportem? Nie. Mam wszystko. Mam fajne życie.
[b]Plan zrobienia sobie przerwy w startach już po następnym sezonie ciągle jest aktualny? [/b]