Momenty były, nikt nie zaprzeczy. Gdy już Holendrzy strzelali, to tak, żeby zdobyć gola turnieju. Zwykłe podania też ich nudziły, zwłaszcza Marka van Bommela, który próbował a to bokiem buta, a to kopiąc w jednym kierunku i patrząc w przeciwnym.
Rafael van der Vaart chciał, stojąc przodem do bramki, strzelić piętą i był bliski powodzenia. Wesley Sneijder wymyślił, że wrzuci piłkę za plecy bramkarza Thomasa Soerensena. Trafił w poprzeczkę. Robin van Persie strzelał niechętnie, bo postanowił, że wbiegnie z piłką do bramki.
Duńczykom świetnie udało się 45 minut przeszkadzania, do przerwy, ale pod bramką rywali zrobili zbyt mało, by Holendrom groziła jakaś kara za grę w tempie niedzielnego spaceru i poprzestawanie na pojedynczych błyskach.
Brakowało w holenderskiej drużynie tego, czym oczarowali dzień wcześniej Niemcy: szybkości, cierpliwości, wspólnego działania. Kto miał piłkę, biegł, reszta truchtała.
Duńczycy byli zainteresowani tylko kontratakami, a tuż po przerwie sami strzelili sobie bramkę, gdy po dośrodkowaniu van Persiego Daniel Agger nie sięgnął piłki, a Simon Poulsen źle w nią trafił. Odbiła się od pleców Aggera i wpadła przy słupku.