Mroczny sekret emiratu

Europejczykom Dubaj jawi się jako raj. Inne wrażenia ma pół miliona pracujących tu azjatyckich robotników

Publikacja: 22.10.2007 07:08

Mroczny sekret emiratu

Foto: AP

Północ, centrum miasta, dzielnica biurowców. W zasięgu wzroku dziesiątki placów budów. Praca wre. Ramiona dźwigów raz po raz unoszą betonowe elementy, na szkieletach stalowych konstrukcji w jaskrawym świetle reflektorów uwijają się robotnicy.

W Dubaju, który szczyci się najszybszym tempem realizacji inwestycji, praca trwa non stop. Decyzje zapadają w klimatyzowanych gabinetach: – 100 pięter? Okej. Osiem miesięcy powinno wystarczyć. Realizacja spada na barki robotników z: Indii, Pakistanu, Sri Lanki, Filipin. Takich jak Sanjeer Kishan. Znajduję go po godzinie błąkania się po okolicach placów budów. Przyjechał tu trzy miesiące temu. Chudy, żylasty, o gorejących oczach pod okapem plastikowego hełmu. – To miało być eldorado, a mam dwa tysiące dolarów długu. Nigdy tego nie spłacę – spluwa na ziemię.

Kishan, podobnie jak wielu innych, padł ofiarą nieuczciwych pośredników. Obciążyli go kosztami przejazdu i wizy, jeszcze kazali sobie zapłacić za załatwienie pracy. Wielu robotników przez pierwsze lata musi oddawać większą część pensji. A te, jak na warunki Dubaju, są śmiesznie niskie. Od 100 do 250 dolarów miesięcznie.

– I nie wolno narzekać. Pracodawcy potrafią się zabezpieczyć. Na przykład zabierają pracownikom paszporty. Nieznający arabskiego, pozbawieni dokumentów robotnicy są skazani na ich łaskę – mówi obrońca praw człowieka Hadi Khaemi.

Jadę taksówką do Al Quoz, obozu azjatyckich robotników. Jesteśmy na głównej, 14-pasmowej arterii miasta Sheikh Zayed Road. Po obu stronach równe rzędy błyszczących w słońcu futurystycznych drapaczy chmur. Wyprzedzają nas najlepsze samochody świata: bentleye, jaguary, lexusy, czerwone ferrari.

Skręt na Al Quoz i wyjeżdżam w zupełnie innym świecie. Dwupasmówka, brudne magazyny, kolumny autokarów firm budowlanych. Jesteśmy na miejscu. Spodziewałem się slumsów, zastałem coś gorszego. Aż po horyzont ciągną się równe rzędy prostokątnych, betonowych blokhauzów. Surowe, jednakowe budynki w środku wyglądają jak więzienie. Wąskie przejścia, trzy piętra, na każdym kilkadziesiąt klitek. W jednym takim domu może mieszkać nawet tysiąc osób.

Oprowadza mnie filipiński robotnik Daniello Alido. W Dubaju od 11 miesięcy. Największy problem? – Ciasnota – odpowiada i otwiera drzwi do swojego „mieszkania”. Pokoik trzy na trzy metry. W środku dwa piętrowe łóżka. Na górze jednego z nich leży mężczyzna w podkoszulku. Odpoczywa po nocnej zmianie. Żadnych innych mebli. Wolnej przestrzeni zostało tyle, że ledwo można się obrócić. A mieszka tu czterech ludzi. Alido prowadzi mnie do umywalni. Sześć pryszniców na około stu mężczyzn. – Trzeba bardzo wcześnie wstać, żeby się załapać – mówi. Codziennie tworzą się tu kolejki. Pod masywną bramą stoi dwóch umundurowanych strażników. Ze zdziwieniem odprowadzają mnie wzrokiem. Biały? Tutaj?

– W naszej gazecie w kółko piszemy o tych biedakach. Trzeba jednak przyznać, że sytuacja powoli się zmienia na lepsze. Rząd i najwięksi deweloperzy starają się poprawić ich los. Niestety, mniejsze firmy i rozmaici podwykonawcy zostają w tyle – mówi Monika Grzesik, brytyjska dziennikarka z dubajskiego „Constructions Week”.

Starania władz wywołane są naciskiem obrońców praw człowieka. – To strasznie niesprawiedliwe. Dubaj to jedno z najbardziej zamożnych miejsc świata, a pracujący tu robotnicy zarabiają grosze. To się musi zmienić – mówi Hadi Khaemi.

Nie rozumie, że walczy z wiatrakami. Usiłują zmienić coś, co nie jest skutkiem ubocznym dubajskiego boomu, ale jednym z jego kół zamachowych. Gdyby nie niższe koszty pracy, taki rozkwit miasta byłby niemożliwy.

Zapewnienie zagranicznym robotnikom godnych warunków spowolniłoby rozwój. A na to szejkowie nie pozwolą. Pracownicy zaś i tak będą tu przyjeżdżać. Niskie jak na Dubaj zarobki są bowiem dwa, trzy razy wyższe niż w ich krajach.

Aby obraz ciężkiego losu pracujących w emiracie Azjatów był pełny, należy wspomnieć o najbardziej drastycznym aspekcie ich życia. Bezpieczeństwie, a właściwie jego braku, na placach budów. W wypadkach przy pracy co roku ginie kilkuset zagranicznych pracowników. Najczęściej spadają z dużych wysokości podczas nocnej zmiany. Pozbawieni ubezpieczeń z powodu oszczędności z wyprawy do ziemi obiecanej wracają w plastikowych workach. Anonimowe ofiary cudu gospodarczego w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.

Reportaże „Rz” z Dubaju

http://rp.pl/temat/63375.html

Północ, centrum miasta, dzielnica biurowców. W zasięgu wzroku dziesiątki placów budów. Praca wre. Ramiona dźwigów raz po raz unoszą betonowe elementy, na szkieletach stalowych konstrukcji w jaskrawym świetle reflektorów uwijają się robotnicy.

W Dubaju, który szczyci się najszybszym tempem realizacji inwestycji, praca trwa non stop. Decyzje zapadają w klimatyzowanych gabinetach: – 100 pięter? Okej. Osiem miesięcy powinno wystarczyć. Realizacja spada na barki robotników z: Indii, Pakistanu, Sri Lanki, Filipin. Takich jak Sanjeer Kishan. Znajduję go po godzinie błąkania się po okolicach placów budów. Przyjechał tu trzy miesiące temu. Chudy, żylasty, o gorejących oczach pod okapem plastikowego hełmu. – To miało być eldorado, a mam dwa tysiące dolarów długu. Nigdy tego nie spłacę – spluwa na ziemię.

Pozostało 82% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1019