Choć narodowy socjalizm i komunizm stanowiły dwie strony tej samej ludobójczej monety, obie ideologie traktowane są w diametralnie różny sposób. O ile pierwsza została w zdecydowany sposób potępiona i rozliczona, to druga jest na wszelkie sposoby usprawiedliwiana. Tabuny lewicowych intelektualistów przekonują, że idea była wspaniała, a jej zbrodnie to tylko „błędy i wypaczenia", którymi nie warto sobie zawracać głowy.
Ci sami ludzie, którzy domagają się ścigania i wsadzania do więzień ostatnich żyjących zbrodniarzy Trzeciej Rzeszy, uważają, że podobne traktowanie zbrodniarzy komunistycznych to „polowanie na czarownice" i „bezduszne prześladowanie staruszków". W efekcie komunistyczni oprawcy pozostają bezkarni i śmieją się w twarz rodzinom swoich ofiar.
Tak jest i w Polsce, gdzie – mimo że od obalenia komunizmu minęło 21 lat – przypadki skazania czerwonych morderców można policzyć na palcach jednej ręki. To największa hańba III RP, całkowite fiasko idei sprawiedliwości i walki o prawa człowieka. Nie lepiej jest w wielu innych krajach byłego bloku wschodniego – na Węgrzech, w Bułgarii, na Słowacji, nie mówiąc już o Rosji.
W sytuacji, gdy Europejczycy zawiedli, nieoczekiwanie cywilizowane standardy wyznacza Kambodża. Ten niewielki azjatycki kraj, położony między Tajlandią, Laosem i Wietnamem, pokazał światu, że komunistyczni mordercy nie są nietykalni. Że można postawić ich przed sądem. Na ławie oskarżonych zasiadło tam właśnie trzech przywódców Czerwonych Khmerów.