Termin składania dokumentów rekrutacyjnych na studia na niektórych uczelniach minął przed ogłoszeniem wyników matur. Chętni musieli wnieść opłatę rekrutacyjną, nie wiedząc, ile punktów otrzymali z egzaminu dojrzałości. Takie praktyki stosują m.in. uniwersytety medyczne w Gdańsku, Lublinie i Wrocławiu. W efekcie na ich konta wpływają miniony. Część kandydatów z pewnością zrezygnowałaby z rekrutacji na wymagające opłat kierunki, wiedząc, że otrzymali ich niewiele lub wręcz nie zdali matury.
– W ten sposób uczelnie zarabiają na rekrutacji. Koszty procedury są bowiem najczęściej dużo niższe niż suma uzyskana z opłat. Dzięki temu uczelnie windują też swoje miejsce w rankingach, w których liczy się liczba kandydatów na jedno miejsce – mówi Piotr Müller, przewodniczący Parlamentu Studentów RP. I dodaje, że prawo powinno zapobiegać takim sytuacjom. Obecnie jednak uczelnie mają pełną swobodę w ustalaniu terminów wnoszenia opłaty.
Maksymalna jej wysokość wynosi 85 zł. Uczelnie pobierają zazwyczaj najwyższą stawkę, choć postępowanie ogranicza się do wklepania danych do systemu.
– Pokrywa ona koszty związane z funkcjonowaniem systemu komputerowego i wypłatą wynagrodzeń członków komisji rekrutacyjnych –twierdzi Jolanta Grzebieluch, rzecznik prasowy UM we Wrocławiu.
Startujący na studia na tej uczelni wpłacili w sumie około miliona złotych. O przyjęcie ubiegało się bowiem aż 12 tys. kandydatów. Czeka na nich zaledwie tysiąc miejsc. Opłaty trzeba było wnieść do 22 czerwca. Wyniki matur podano pięć dni później.