Ale ten jeden jego fragment, kilka minut, jest z dzisiaj; tamten blask dalej razi, po trzydziestu latach od wyjścia na powierzchnię nie pozwala otworzyć oczu. Wolność, która się nam przydarzyła, jest zbyt intensywna, brakuje jej treści i smaku. Ci, którzy mogliby jej je nadać, byli za słabi, a może było ich za mało. Ale przecież arystokraci zawsze byli nieliczni, nie na liczbach budowali swoją siłę i pozycję.
Arystokrata – ten, który zajmuje się samym sobą. Definicja, która pochodzi z wydanej kilka tygodni temu książki Jacka Dukaja „Po piśmie" ma w sobie wszystko co potrzebne. Wyczyszczona z tego, co przez kilkaset lat zebrało się wokół tego słowa, co przylepiło się do niego, zasłaniając jego prawdziwe znaczenie. Co sprawiło, że ulegliśmy złudzeniu, że już nie potrzebujemy tych, którzy mają prawo się nim określać. Nie ma tam nic o herbach, dworkach i rodowodach. Jest tylko zadanie, które kiedyś realizowało się w ich ukryciu, a teraz musi znaleźć dla siebie miejsce gdzie indziej.
Zadanie, które polega na szukaniu własnej miary; poznawaniu i zgadzaniu się na to, kim się jest. Kiedy dookoła wszyscy upajają się nowymi możliwościami, arystokrata się od nich uchyla. Im tylko wydaje się, że zajmują się samymi sobą, ale tak naprawdę cały czas myślą o innych. Patrzą ich oczami, odczuwają ich smakiem, kierują się ich zasadami. We wspólnym hałasie chcą znaleźć moment, który uda się wypełnić ich głosem i w ten sposób się zaznaczyć, mieć wpływ, zająć pozycję. W przeciwieństwie do nich arystokrata nie boi się ciszy, jest ciekawy tego, co może o sobie w niej usłyszeć. Wie, że nie tylko w niej nie zniknie, ale też stanie się bardziej sobą.
W obelgach rzucanych pod jego adresem jest sporo prawdy. Rzeczywiście jest wsobny i obcy. Gardzi sukcesem; wie, że jest on zawsze skutkiem wielopoziomowego nieporozumienia. Jeżeli przypadkiem mu się on przytrafi, znosi to cierpliwie i z godnością; stara się nie zaplątać w jego sieci. Bo to, co jest prawdziwym owocem jego życia, efektem jego wysiłków, jest zbyt rozciągnięte w czasie i złożone, żeby zdobyć poklask. Jego oddziaływanie jest przeciwieństwem sukcesu.
Dlatego też żyje on i działa bliżej umarłych niż żywych. Realizuje w ten sposób kolejny punkt z listy obelg – zacofanie. Dopiero czas uwalnia z rzeczy i ludzi ich prawdziwą treść. Oddziela to, co było pogonią za innymi, ich wzrokiem i uwagą od spokojnego i cierpliwego marszu w kierunku samego siebie. Sukces od oddziaływania. Ten pierwszy można poznać po bardzo krótkim terminie ważności. Światło tego drugiego widać nawet wiele lat po tym, jak zniknęło jego źródło. Dalej widzimy gwiazdy, które zgasły, ich blask wciąż do nas dociera. Nie oślepia, ale pozwala obrać właściwy kierunek.