Powinszować. Powinszować, mój złocisty! Jak powiadamy w Departamencie: jabłko, które samo wpada w ręce... Nie trzeba było żadnych agentur, nic – po co brudzić ręce i ryzykować zdemaskowanie? Dość było obserwować te dzieciaki z „kolektywów artystycznych". Wolny mamy kraj, to i zachwycili się tym, co biorą za sztukę, Nadiuszka Tołokonnikowa ze swoją „Art-Grupą Wojna" wystartowała przecież już pięć lat temu... Do zdjęcia byli w każdej chwili, marzyli przecież o tym, inaczej prowokacja artystyczna nie działa. Czego to nie wyczyniali! – te „akcje kradzieży" w supermarketach, to demolowanie radiowozów! – ale pan potrafił powstrzymać różnych prostodusznych stupajów, aż sytuacja dojrzała. I za to panu chwała, Aleksandrze Wasiliewiczu.
Bo rzeczywiście, trochę zaczęło się już robić nieprzyjemnie. Wybory wprawdzie wygrane, marsze z białymi wstążeczkami były i się wypaliły – ale bądźmy szczerzy, to już nie to poparcie, co dawniej. Do Nawalnego nie dało się na razie przykleić solidnego kompromatu, ceny ropy spadają, tego szczupaka w drucianych okularkach też kiedyś trzeba będzie w końcu z kolonii karnej wypuścić. Ta jesień mogła być naprawdę uciążliwa.
A tu – proszę! Że media świata całego nic już nie mówią o żadnym Ponomariewie czy Niemcowie, Jabłoku czy SPS – to było pewnie do osiągnięcia również innymi metodami. Bardziej jednak kłopotliwymi: nie, nie myślę nawet o przekupstwie, ale trzeba by nagłaśniać jakąś powódź, lawinę, meteoryt tunguski... Źle to robi prestiżowi kraju. Ale że byle półinteligent w Kanadzie czy Danii na hasło „Rosja", „opozycja" i „represje" będzie miał jedno, jedyne skojarzenie – i nie będzie to Anna Politkowska czy Natalia Estemirowa – tak, to paradne.
Ale, ale, mój malachitowy, mój diamentowy Aleksandrze Wasiliewiczu, panu przecież tym jednym montażykiem udało się nieskończenie więcej: zdołał pan powtórzyć całe wielkie dzieło III Oddziału Kancelarii Osobistej Jego Cesarskiej Mości! Udało się panu (oczywiście: w innych czasach, więc w innym stylu) zawrócić naszą ojczyznę na wielki gościniec, jakim podążała w XIX wieku: udało się panu zasiać trwałą nieufność między prostym, pobożnym i pragnącym ładu ludem a mędrkami z miast!
Sam wie pan najlepiej, na ile lat spokoju mogliśmy liczyć: pamięć brutalnych metod, po jakie zmuszeni byliśmy sięgać w przeszłości, starczyła na dwa pokolenia, chaos liberalnej dekady też zrobił swoje. I w chwili, kiedy już wydawało się, że za długo trwała ta pomyślność i cisza, że ci wszyscy blogerzy mogą przekonać do siebie rówieśników nie tylko z metropolii, ale i z prowincjonalnych szkół i uczelni, kiedy te narzekania na korupcję stały się naprawdę nieznośne – coś takiego! Zna pan przecież naszą „moralną większość", zawsze ta sama, czy w łapciach, czy z makijażem: nie dla niej subtelności teologii ani strategii, Sun Tzu czy Susan Sontag, po prostu – nie lubią, kiedy w świątyni śpiewa się o g...wnie, no i co im zrobisz? Podprowadził ich pan jak po sznurku, Aleksandrze Wasiliewiczu, jak po sznurku: sale sądowe znów opustoszeją na ładnych kilka lat, nikomu nie będzie się chciało śledzić żadnych procesów czy ujmować za wichrzycielami: paradne. Wtedy trzeba było krwi, zamachów, inorodców, polaczka Hryniewieckiego, żydóweczki Hesi Heltman (swoją drogą – nie myślał pan, Aleksandrze Wasiliewiczu, żeby włączyć w skład Pussy Riot jakiejś Gruzinki czy Tatarki...? Ale zgoda, to pański montaż, nie będę się wtrącał). A dziś – czysta sztuka, l'art pour l'art!
No, doprawdy: „Nim zdążyłem zwilżyć krwią ostrze noża, wróg się poddał". Bo przecież i wszyscy obrońcy naszych kochanych artystek – siedzą jak w lejku! Mogą sobie mruczeć swoje inteligenckie zastrzeżenia: „Wprawdzie nie do końca pochwalamy...", „Estetyka, z którą osobiście mi nie po drodze" – ech, biełaruczki! (Chociaż mnie osobiście najbardziej się podobał ten erudysio, który zaczął nagle opowiadać o prawosławnych obyczajach karnawału-maslennicy i tłumaczyć dziewczyny Bachtinem. Kapitalny gość, w przykrywaniu zgiełkiem pierwsza klasa – skąd pan go wytrzasnął, Aleksandrze Wasiliewiczu?). Teraz już nie mają wyjścia: będą musieli poprzeć każde posunięcie, każdą deklarację naszych artystek, gdy tylko je wypuścimy.
Bo wypuścimy je przecież szybko, prawda, mój perłowy Aleksandrze Wasiliewiczu? Taki potencjał nie może się marnować. „Ważny głos rosyjskiej opozycji" – czy widzi już pan oczyma duszy te tytuły? Czy wyobraża pan sobie te ważne głosy? Czy podobnie jak ja nie posiada się pan z radości? Czwarty departament też działa: nie przypadkiem załatwiliśmy, żeby ten kretyński wyrok sądu o „zakazie demonstracji gejowskich w Moskwie do 2112 roku" zapadł właśnie teraz. Czy chciałby się pan może założyć, mój ametystowy, jaki będzie pierwszy przedmiot protestu naszych męczennic, kiedy wyjdą już po kilku miesiącach na wolność – dojrzalsze, rozsądne, „ocienione ćmą więzienia"? Czy chce pan wiedzieć, jaką kampanią przyciągną uwagę tych wszystkich, którym się jeszcze będzie chciało działać, a którzy w innym przypadku mogliby się zainteresować przebiegiem wyborów na gubernatora w Tule, katastrofą ekologiczną w Chanty-Mansyjsku czy kulisami przetargu na budowę nowej linii metra?
To, że przy okazji rozbroił pan Zachód, jest już w tej sytuacji naprawdę drugorzędne. To prawda – dotąd pojawiał się tam czasem cień zakłopotania, że może jednak zbyt są bezkrytyczni, że za mało zwracają uwagi na te wszystkie prawniczki, profesjonalnie wykańczane „kontrolnym strzałem" ?przez nieznanych sprawców w biały dzień, przy stacji metra. Niesłusznie – przetrzymamy wszystkich, nawet przebiegły Albion, który przez pięć lat „zamrażali z nami stosunki", zatroskany losem tego zdrajcę, co się polonu najadł – i musiał w końcu ustąpić. No, ale żywa była potrzeba zrobienia czegoś. A teraz proszę: zaśpiewali, wykrzyknęli, założyli na pięć minut włóczkowe kominiarki – i mogą wrócić do obrony fok.