Prezydent Zambii, były policjant, na wiecu wyborczym wchodzi w interakcję z obywatelem, który swoje potrzeby komunikuje z zachwycającą bezpośredniością: „Panie prezydencie, mam 42 lata, zmęczyłem się chodzeniem, niech mi pan kupi samochód, konkretnie Toyotę Spacio, bo mi się podoba”. Prezydent unosi się i wygłasza umoralniającą pogadankę: „Jesteś człowiekiem młodym, sam sobie zarób na samochód, popatrz na mnie, gdybym ciężko nie pracował, byłbym dziś kucharzem, jak mój ojciec. Prezydent nie jest od tego, żeby rozdawał samochody!”. Po czym – nie dostrzegając w tym żadnej sprzeczności – obiecuje zgromadzonej ludności, że gdy tylko wybiorą do parlamentu jego kandydatkę, wybuduje we wsi przychodnię, dzieci pośle do szkoły, dorosłym da pracę, słowem każdemu wręczy regularną gwiazdkę z nieba.
Zbliżające się wybory w Zimbabwe prawie na pewno znowu będą tragifarsą, z której zwycięsko wyjdzie nieusuwalny od 33 lat 89-letni Robert Mugabe. Kiedy opozycja (sprytnie wciągnięta parę lat temu do rządu, by się nieco przybrudziła i zużyła) ogłosiła, że wydrukowano ponad 70 tys. kart do głosowania dla wojskowych, podczas gdy jest ich w kraju 40 tys., ludzie prezydenta wzruszyli ramionami i wysłali do państwowej telewizji kochanki szefa opozycji, by przekonały społeczeństwo, że on też nie jest wcale taki święty, a także przypomnieli o wyczynach finansowych wywodzących się z opozycji ministrów, którzy sprawnie pouwłaszczali swoje rodziny. Proste. Nie mówimy: my nie kradniemy, ale: on też jest złodziejem. Nikt nie bawi się w procesy o zniesławienie, komisje śledcze – spieramy się o to, kto kantuje bardziej.
W ubiegłym tygodniu johannesburskie gazety wałkowały w tę i we w tę wypadek spowodowany przez jadącą na sygnale limuzynę tamtejszego BOR. Limuzyna prowadziła konwój z nieustalonym dotąd dygnitarzem. W kraju larum. „Niebieskie światła” robią, co chcą, pozabijają nas, samowola władzy. Anonimowy przedstawiciel władzy reaguje jak wtedy, gdy prezydentowi Zumie wytykano, że wyasfaltował wszystkie drogi w swojej rodzinnej okolicy, a dom wyremontował i wyposażył tak, że niech się Carringtonowie schowają – co za niewdzięczny naród! Najpierw wybrał i namaścił, a teraz się czepia tego, że prezydent zaradny, a jego auta ponad prawem. Prezydent to ojciec, nie będzie mu gówniarzeria grzebała w portfelu i w garażu.
Nie wiem, bo się nie znam, czy polityka wielkich wizji jest lepsza czy gorsza od polityki ciepłej wody w kranie. Widzę, że podczas gdy politycy bogatej Północy mamią reklamą ze śpiewającym wesoło kotlecikiem, politycy z Południa wciąż pozwalają nam zajrzeć do rzeźni.
Autor jest twórcą portalu stacja7.pl