Dobrze, że mamy na Islandii dwie duże terenówki. Krótka narada przez telefon, rzut okiem na mapę i ustalamy nowy port wymiany, o nazwie równie trudnej do zapamiętania, co wymówienia. Taką przysłowiową dziurę na końcu świata.
Wszystko fajnie, ale jak zrobić zaopatrzenie na 22 dni w takim miejscu? Postanawiamy podzielić załogę na trzy części. W sklepie w Akureyri zostawiamy team zakupowy z grubym plikiem banknotów (400 tysięcy koron to naprawdę niezły stosik) reszta jedzie z rzeczami na jacht. To tylko 150 km ale tu wszyscy jeżdżą przepisowo więc zajmuje to dwie godziny. Wreszcie widzimy jacht. Stoi sam jeden samotny przy końcu nabrzeża małego rybackiego portu. Szybko witamy się z poprzednią załogą i wysypujemy na keję ogromną stertę bagaży. Darek i Jacek terenówkami wracają po prowiant, a my zabieramy się do pracy przy jachcie.
Naszym głównym zadaniem jest zainstalowanie ogrzewania Eberspracher. Dostaliśmy je tuż przed rozpoczęciem wyprawy i na montaż nie było już niestety czasu. Schemat wygląda dość zawile, lecz dla naszych złotych rączek nie ma rzeczy niemożliwych.
W tym roku mamy nowe talenty techniczne w ekipie. Do Marka, który jest złotą rączką od wszystkiego, dołączył drugi Marek, dla odmiany elektronik. Jak dorwał się do lutownicy, to zanim doszedł do tematu ogrzewania, zdążył jeszcze w międzyczasie doprowadzić sygnał z GPS na nowa ukaefkę, naprawić światło w mesie i lampkę w oficerskiej. Poczułem się prawie niepotrzebny. Skoro nie zostawili mi już prawie nic do zrobienia, to naprawiłem sobie klosz w kabinie i podpiąłem laptopa do stacjonarnego GPS.
W tym czasie Ewa wyczarowała miejscowego speca od paliw. Pomógł jej zdobyć olej mineralny do silnika. Niestety tylko 4 litry. To wszystko co mieli w miejscowej hurtowni. Za to zabrał także nasze kanistry i w ten sposób dociążyliśmy jacht 300 litrami zapasowej ropy i benzyny.