– Był układ: prezydent, biznes, gangsterzy, i ja w tym urojonym układzie – ironizował wczoraj przed sądem Jan Widacki, oskarżony o nakłanianie świadków do fałszywych zeznań. – Byłem celem idealnym dla ówczesnej władzy – tak tłumaczył postawienie mu zarzutów.
Proces Widackiego – adwokata, posła Demokratycznego Koła Poselskiego – i pięciu innych osób zaczął się przed Sądem Okręgowym dla Warszawy-Pragi. Wśród oskarżonych są bliscy i krewni bossa Pruszkowa Leszka D. „Wańki”.
Co prokuratura zarzuca Widackiemu? Z odczytanego wczoraj aktu oskarżenia wynika, że w 2004 r. nakłaniał świadka recydywistę Sławomira R. (skazany na 25 lat więzienia za zabójstwo) do składania fałszywych zeznań korzystnych dla bossa pruszkowskiej mafii Mirosława D. „Malizny” (wówczas klienta Widackiego). „Maliznę” sądzono za zabójstwo szefa Pruszkowa Andrzeja K. „Pershinga”.
To właśnie Sławomir R. w 2005 r. zawiadomił Zbigniewa Wassermanna, wiceszefa sejmowej komisji śledczej ds. Orlenu, że Widacki złamał prawo. Inny zarzut dotyczy jego rzekomych nacisków na lobbystę Marka Dochnala, by przed komisją orlenowską nie oczerniał Jana Kulczyka.
Widacki twierdzi, że oskarżenie go to polityczna zemsta ówczesnej władzy, która chciała dowieść istnienia „urojonego układu”. – Zarzuty oparto na fałszywych zeznaniach osób pozbawionych wolności – powiedział. – Mam podstawy sądzić, że te osoby zostały do nich nakłonione. Przyznał, że na prośbę Sławomira R. odwiedził go w areszcie. Usłyszał od niego, że inny gangster miał mu mówić, iż „Malizna” nie ma nic wspólnego z zabójstwem „Pershinga”. – Do niczego R. nie nakłaniałem – zapewniał Widacki. Uważa, że śledztwo za PiS było prowadzone „co najmniej tendencyjnie”.