Od tego, czy tak jest w istocie, zależy odpowiedź na pytanie, czy należy coś zmienić w strukturze własnościowej polskiej gospodarki. W czwartek zastanawiali się nad tym uczestnicy panelu dyskusyjnego „Repolonizacja – polityczne hasło czy potrzeba gospodarcza?".
Nie dla nacjonalizacji
Zorganizowana przez „Rzeczpospolitą" dyskusja była jedną z bardziej burzliwych podczas tegorocznego forum. – Repolonizacja nie ma sensu. Gołym okiem widać, że dominacja zagranicznego kapitału nie zaszkodziła Polsce nawet podczas kryzysu – mówił Jacek Chwedoruk, prezes polskiego oddziału banku inwestycyjnego Rothschild, nawiązując do sytuacji w sektorze bankowym, w odniesieniu do którego hasło repolonizacji pada najczęściej.
– Są co najmniej dwa istotne argumenty za tym, żeby w Polsce funkcjonowały duże, międzynarodowe grupy bankowe, a im więcej, tym lepiej. Po pierwsze: dzięki temu mamy dostęp do kapitału z całego świata. W Polsce stopa oszczędności i w związku z tym stopa inwestycji są wciąż niskie. Po drugie: dzięku temu, że w Polsce dominują zagraniczne banki, w trakcie kryzysu państwo nie musiało żadnemu z nich pomagać – tłumaczył Chwedoruk.
Odmiennego zdania był Zbigniew Jagiełło, prezes PKO BP, jednego z nielicznych dużych banków z polskim kapitałem, który mógłby być kołem zamachowym repolonizacji. – Uważam, że zdrowy z punktu widzenia polskiej gospodarki podział kapitału na krajowy i zagraniczny w sektorze bankowym to 60/40. Wówczas to rodzimy kapitał byłby kreatorem trendów. Teraz ta proporcja jest odwrotna – powiedział.
W ocenie Jacka Chwedoruka repolonizacja firm oznaczałaby w praktyce polityzację gospodarki, bo zarówno PKO BP, jak i PZU – druga firma uważana za zdolną do odkupywania zagranicznych instytucji finansowych – to spółki z udziałem Skarbu Państwa. – Obawiam się, że repolonizacja oznaczałaby nacjonalizację i że gdybyśmy szli tą drogą, obniżalibyśmy efektywność spółek – powiedział Chwedoruk.