Jesienią ubiegłego roku wygłosiłam referat o współczesnym luksusie. Mówiłam do pracowników firm żądnych wiedzy, jak się prezentować, jak odróżnić elegancję od tandety itp.
Wtedy jeszcze królował luksus. Właśnie magazyn „Forbes” wybrał 400 najbogatszych ludzi na świecie i ogłosił, że rok 2008 jest najbogatszy w dziejach ludzkości. 2009 miał być jeszcze lepszy. Początkującym polskim biznesmenom opowiadałam o zagranicznych bogaczach. Wychodziłam z założenia, że chcieliby o nich usłyszeć w nadziei, że sami szybko ich dogonią. Na Zachodzie stosunkowo liczna grupa młodych ludzi w krótkim czasie zarobiła duże pieniądze na funduszach hedgingowych, lokatach bardzo wysokiego ryzyka. Napędziło to biznes dóbr luksusowych i mody. Rolls-royce kabriolet za 430 tysięcy dolarów, zegarek Patek Philippe za 800 tysięcy, suknia haute couture za 70 tysięcy nie wydawały się niczym dziwnym. Świeżo upieczeni miliarderzy żądni byli dóbr niedostępnych dla innych. Za jachtami i samolotami poszły też rzeczy bardziej banalne – markowe ubrania, dodatki, biżuteria. Biznes mody zaczął działać na bardzo wysokich obrotach.
Słowo „luksus” odmieniano wtedy równie często, jak obecnie „kryzys”. Wyznaczało nastrój w modzie. Okazało się jednak pojęciem nad wyraz elastycznym, a może tylko odpowiednio rozdmuchanym. Można się zgodzić, że złoty zegarek Louis Vuitton Tambour Tourbillon za 220 tysięcy euro jest luksusem, ale co z okularami tej samej firmy za 275 euro?
Niepostrzeżenie luksus stał się masówką, macluksusem. „Nasz biznes to nie sprzedaż torebek, to sprzedaż marzeń” – powiedział Robert Polet, prezes firmy Gucci. To zdanie wyjaśnia wszystko.
Kiedyś luksus, przywilej elity, był rzeczywistością materialną. Ludzie, których było na to stać, kupowali futra, jachty, biżuterię i sztukę, ręcznie wykonane przedmioty. Logo, brandy nie istniały. Gwiazdy nie były ambasadorkami marek. Dziś dla większości sfabrykowano iluzję, że ten luksus także może posiadać, tylko za mniejszą cenę. Wystarczy marka. Macluksus daje złudzenie. Jest pozorem, oszustwem naszej próżności. Lata 1995 – 1999 stały się okresem przekształcania się biznesu mody. Powstały konsorcja grupujące wielkie firmy. Yves Saint-Laurent został wcielony do grupy Gucci, prezes LVMH Bernard Arnauld zaangażował Johna Galliano do Diora i Marka Jacobsa do Louis Vuittona. Prada kupiła Jil Sander i Helmuta Langa. Kultura niewielkich firm wytwarzających rękodzielniczo przedmioty wysokiej jakości ustąpiła kulturze korporacji. Stare, rodzinne włoskie firmy Bottega Veneta, Tods, Valextra stały się trybikami w korporacyjnej machinie marketingu. Cel – sprzedać jak najwięcej i jak najdrożej.