- Pani doktor, działa Pani w biznesie kosmetycznym od ponad 30 lat. Ta aktywność poza Polską obejmuje również wiele rynków zagranicznych. Czym się różnią konsumentki w poszczególnych krajach?
- Eksport jest naturalnym kierunkiem rozwoju dla takiej firmy jak nasza. W ciągu ostatnich 5 lat wzrósł o 220%. Rozwijamy nasze marki w kluczowych regionach – w Europie Centralnej i Wschodniej, Azji, krajach Zatoki Perskiej.
Łącznie sprzedajemy do ponad 50 krajów. Dobrym przykładem zaistnienia marki za granicą w taki sposób, jak chcieliśmy, jest Dania. Nasze produkty sprzedawane są tam z dużym powodzeniem w luksusowych domach towarowych. Jeśli chodzi o konsumentki i różnice, to poza tymi zewnętrznymi, dotyczącymi ich wyglądu, anatomia i fizjologia ich skóry na całym świecie są jednakowe. Nieważne: Azja, Afryka czy Stany Zjednoczone. Różnice występuję w ich upodobaniach.
Azjatki kochają te kosmetyki, które rozjaśniają i wybielają im skórę. To absolutny priorytet. I cenią lżejsze produkty, lekkie konsystencje. Kraje arabskie mają raczej wymagania co do zapachu: lubią te cięższe, orientalne. We mnie największe zdziwienie budziło to, że na Bliskim Wschodzie jest tak duże zapotrzebowanie na kosmetyki pielęgnacyjne. Tam naprawdę kobiety o siebie dbają. Mimo że Arabki noszą czadory i chusty – i często widać im tylko umalowane oczy – to wielką wagę przykładają do zdrowia, do pięknej skóry. Eksportujemy tam dermokosmetyki Pharmaceris, które cieszą się dużym uznaniem, a są dostępne – tak jak w Polsce – wyłącznie w kanale farmaceutycznym.
- Który rynek okazał się hitem?