Według profesora, gdy "bezpieka nakryła kolejno kilka podziemnych maszyn drukarskich, na których powstawała bibuła" zaczęto szukać ubeckiej "wtyczki" w tym środowisku. - Wtedy, naciskany o wpadki z offsetami, Boni przyznał się, że jest agentem i donosi na nas do ubecji - opowiadał w rozmowie z portalem TVN.24pl Dakowski. Wspomina, że po przyznaniu się Boniego "odcięli się od niego". - Wpadki z drukarniami zdarzały się nadal, ale było ich mniej - podkreślił. Dodał, że "Andrzej Urbański doskonale znał sprawę".
- Nie wskazywałem SB lokalizacji podziemnych drukarni. Oczekuję sprostowania i przeprosin od prof. Mirosława Dakowskiego. Inaczej wystąpię przeciwko niemu na drogę prawną - zareagował na te słowa Michał Boni.
- Po pierwsze, nie donosiłem, w ogóle nie rozmawiałem z SB o ludziach konspiracji. Po drugie, nie wiem, kto to jest pan profesor Dakowski, nie kojarzę go z tym obszarem podziemnej działalności, który ja prowadziłem. Po trzecie, w konspiracji obowiązywała zasada, że kto inny zbiera i przekazuje informacje, kto inny zajmuje się drukiem i kolportażem. Odpowiadałem za kontakty z komisjami zakładowymi i przekazywanie informacji, nie wiedziałem, gdzie są drukarnie, tak jak nie znałem siatki kolportażu. Z mojego powodu nie mogły wpaść żadne drukarnie - powiedział Boni.
Szef TVP Andrzej Urbański zaprzeczył natomiast, jakoby wiedział o agenturalnej przeszłości Boniego. - Nie wiedziałem wtedy, że Boni był agentem - powiedział.
- Także Donald Tusk powinien wiedzieć o tym wcześniej, bo była lista Milczanowskiego (Boni jest na liście - red.), a poza tym oni byli dobrymi kumplami z KLD. Tusk powinien wiedzieć, kto jest szpiclem, a kto nie. Dziwi mnie, że dopiero w tej chwili kandydat na premiera dowiaduje się o tym - powiedział Dakowski.