Reklama

Pożegnanie z mentorem

Choć rodzinnie znał dobrze braci Kaczyńskich, to stał się mentorem Platformy. Wraz ze śmiercią Władysława Bartoszewskiego PO traci jedynego polityka, który był autorytetem dla całej partii.

Aktualizacja: 25.04.2015 12:09 Publikacja: 24.04.2015 23:10

Władysław Bartoszewski

Władysław Bartoszewski

Foto: Fotorzepa/Ryszard Waniek

Był jedynym ministrem, który dwukrotnie kierował polską dyplomacją. Pierwszy raz do rządu trafił wiosną 1995 r. z nadania Lecha Wałęsy, który wskazał go na szefa MSZ w rządzie Józefa Oleksego.

Bartoszewski miał w sobie tę lojalność — a niektórzy twierdzą, że porywczość — że gdy Wałęsa oddawał prezydenturę pod koniec 1995 r., Bartoszewski zrezygnował z fotela szefa MSZ.

Wrócił po 5 latach, gdy rozpadła się koalicja AWS-Unia Wolności i premier Jerzy Buzek musiał na gwałt szukać ministrów do resortów osieroconych przez unitów. Bartoszewski był jednym z nielicznych kandydatów, który mógł zastąpić Bronisława Geremka z UW, który postawił wysoko poprzeczkę — za swej kadencji doprowadził m.in. do przystąpienia Polski do NATO. Wraz z Bartoszewskim do rządu wszedł wówczas także Lech Kaczyński — i od stanowiska ministra sprawiedliwości rozpoczął swój marsz po prezydenturę.

Z Kaczyńskim poróżnili się za kolejne 5 lat, kiedy PiS przejął władzę, a Kaczyński zajął Pałac Prezydencki. Ówczesny wiceszef MON Antoni Macierewicz oświadczył wówczas, że większość spośród dawnych szefów MSZ była w przeszłości agentami sowieckich służb specjalnych. Bartoszewskiego, więźnia komunistycznych kazamatów, te słowa zabolały szczególnie. I choć Macierewicz zasugerował, że akurat jego te zarzuty nie dotyczą — to wybuchła prawdziwa wojna. Bartoszewski odszedł z prezydenckiej kapituły Orderu Orła Białego, najwyższego polskiego odznaczania. I zaczął atakować PiS — a słynął z ciętego języka. Polityków PiS zajmujących się polityką zagraniczną nazywał „dyplomatołkami", a była to jedna z jego łagodniejszych wypowiedzi.

Przez ostatnie lata o nikim Bartoszewski nie mówił tak ostro, jak o braciach Kaczyńskich i PiS. Pamiętam pewien czerwcowy wieczór, a właściwie noc, w 2010 r. Obudził mnie telefon. Dzwonił On — był już wówczas związany z Platformą, zajmował fotel ministra w Kancelarii Premiera Donalda Tuska. Usłyszał moją wypowiedź w radiu, krytykującą polskie władze — w tym Jego — za reakcję na katastrofę w Smoleńsku. Był na mnie wściekły. Uważał, że w rachunku krzywd pomijam ataki, które na niego przez lata przypuszczał PiS. — Ja Kaczyńskich wychowałem na swoich kolanach. Znałem dobrze ich rodzinę, zwłaszcza ojca. Oni doskonale wiedzieli, że nie byłem żadnym agentem! Jak mogli nie zareagować na idiotyzmy Macierewicza!!! — oburzał się, wypominając praprzyczynę konfliktu.

Reklama
Reklama

Był cholerykiem, ale emocje szybko mu przechodziły. Rozmawialiśmy z godzinę, a minister zdążył mi opowiedzieć pół swego życia — które wszak znałem. Udzielił też paru konkretnych rad, jak sobie radzić z przypadłościami zdrowotnymi, które wraz z wiekiem coraz bardziej doskwierają.

Gdy na początku marca występował na konwencji wyborczej prezydenta Bronisława Komorowskiego, w tym samym stylu żartował: — Pytają mnie niektórzy: „Dlaczego ty tak popierasz Komorowskiego?". Ja mówię: „Słuchajcie, przecież ja mam 94. rok życia. On będzie pięć lat prezydentem. Przynajmniej on, a nie kto inny, mnie pochowa".

Jego wola się spełni. Bez względu na wynik wyborów.

Wydarzenia
Poznaliśmy nazwiska laureatów konkursu T-Mobile Voice Impact Award!
Wydarzenia
Totalizator Sportowy ma już 70 lat i nie zwalnia tempa
Polityka
Andrij Parubij: Nie wierzę w umowy z Władimirem Putinem
Materiał Promocyjny
Ubezpieczenie domu szyte na miarę – co warto do niego dodać?
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama