„Rewolucji nie ma w telewizji, ale jest w twitterze. Śledź @change_for_iran. Trzymajcie się. Walczcie do końca” – cieszy się użytkownik Neo44 na Twitterze. To serwis społecznościowy, który umożliwia wysyłanie i otrzymywanie informacji (tzw. mikroblogów), nieco krótszych nawet od standardowego esemesa (140 znaków).
Właśnie dzięki Twitterowi, gdy władze blokują sieci komórkowe i wysyłanie tradycyjnych esemesów, internauci w ciągu kilku minut mogli znaleźć najświeższe informacje od zwolenników opozycji, szybko aktualizowane dane o starciach ze służbami bezpieczeństwa, liczbę rannych i zabitych. „Mój przyjaciel widział, jak dziewczyna przewróciła się na ulicy, a stojący za nią strażnicy postrzelili ją w nogę (na ul. Jenah)” – pisał wczoraj łamaną angielszczyzną KentaKahar. Z kolei Persiankiwi donosił: „Gangsterzy na motocyklach, z pałkami w rękach atakują. Strzelają w powietrze. W całym mieście płoną ulice. Drogi zamknięte”.
– Oczywiście, nie wszystkie informacje podawane za pośrednictwem Twittera są godne zaufania, ale w sytuacjach blokady informacyjnej portal jest nieoceniony. W przypadkach, gdy nawet zagraniczne media nie mogą relacjonować wydarzeń, dziennikarstwo obywatelskie to jedyne źródło informacji – mówi „Rz” Alan Stevens, brytyjski ekspert ds. komunikacji, i dodaje, że to, co teraz dzieje się w Iranie, może być pierwszą prawdziwą cyberrewolucją.
Użytkownicy Twittera wysyłają też ostrzeżenia, które ulice blokują służby bezpieczeństwa, i apele wzywające do protestu w konkretnym miejscu (np. na placu Wolności) czy włożenia symbolicznego ubrania (wczoraj miał obowiązywać kolor czarny). Do wiadomości często dołączane są linki do amatorskich lub profesjonalnych zdjęć czy krótkich filmików z protestów i starć. Są też głosy wsparcia dla demonstrantów i wiele różnych rad. „Poruszajcie się w dużych grupach! I przed zmrokiem wróćcie w bezpieczne miejsce” – ostrzega adobecity. Zaawansowani użytkownicy radzili innym, by dla własnego bezpieczeństwa nie podawali prawdziwych nazwisk. Choć są i tacy, którzy, nie bacząc na zagrożenie, piszą: „Jestem z Teheranu. Chodźcie po mnie”.
Dominują wiadomości w języku angielskim i perskim, choć są też wpisy po niemiecku czy francusku. – Nie bałbym się w tym wypadku prozachodniej propagandy. Irańczycy chcą pokazać światu, co naprawdę dzieje się w Iranie, a najlepiej zrobić to właśnie po angielsku – tłumaczy Alan Stevens.