Ta wredna, opuchnięta od gorzały morda – to ma być monarcha? Taki miałby nami rządzić? Ten pyszałkowaty chłopaczek, który pewnie urwał się z placu Hipstera – że niby książę? A ten lubieżnik z kobiecymi usteczkami, uformowanymi w dzióbek – takiemu oddawać królewskie honory?
Ale sporo sympatycznych facjat. Sami swoi. Tego gościa znam, to chyba Franek M., jego oczy. Czyżby wywodził się z dynastii Jagiellonów? A tam – czy to nie Maryla? Jej oczy i idealny owal twarzy. Najwidoczniej jakaś kropla jej krwi pochodzi od królowej Jadwigi Andegaweńskiej...
Dalecy od ideału
Jestem pewna, że podobnych reakcji będzie na tym pokazie mnóstwo. Bo przecież nikt nie wie, na kogo zapatrzył się Waldemar Świerzy, malując swój poczet królów polskich. Chciał ich zobaczyć jako postaci z krwi i kości, ze wszystkimi mankamentami urody i wadami charakteru wyrytymi w rysach, wpisanymi w spojrzenie, w grymas ust. Toteż musiał korzystać z modeli współczesnych, znajomych, z tych, których oglądał na ekranie.
Sam o sobie mówił, że jest „patrzacz". Miał fenomenalną pamięć wzrokową i kiedy nie potrafił przypomnieć sobie nazwiska danej osoby, po prostu ją rysował, a Magda, jego żona, bez trudu odgadywała, kto zacz.
Teraz wystarczy poczytać podpisy, żeby widzieć, kogo przedstawia wizerunek – a jest ich 49, w układzie chronologicznym. Każdy konterfekt został opatrzony charakterystyką autorstwa Marka Klata. Kapitalne! Na podstawie dokumentów z epoki, kronik czy innych zapisków historyk wykreował jędrne i dalekie od panegiryzmu opisy naszych władców.