Wierzy pan w to?
Nie wiem. Za to wiem, że w Łodzi od dziewięciu lat robimy duże obchody Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu: wystawy, przedstawienia teatralne, imprezy popularyzujące kulturę żydowską, także dla dzieci. To trwa nie jeden dzień, ale kilka. W tym roku powiedziałem na konferencji prasowej: nie wiem, czy państwo wiedzą, że są to największe obchody Dnia Holokaustu na świecie. I to są imprezy przede wszystkim dla Polaków. Na dokładkę są to imprezy bezpieczne, nie potrzebują wielkiej ochrony, pancernych szyb jak w wielu miastach europejskich. Czy to nie jest argument świadczący za Polską? Media łódzkie to relacjonują, niestety media centralne już nie. Warto wspomnieć, ile jest w Polsce imprez poświęconych żydowskiej kulturze, także tych organizowanych przez TSKŻ.
Toczy się debata na temat skali antysemityzmu. Pan się urodził w Wałbrzychu, na Dolnym Śląsku osiedlali się Żydzi, którzy nieraz mieli problem z powrotem do miejsc zamieszkania sprzed wojny. Jakie były pana doświadczenia?
Zdarzały się incydenty antysemickie. Bywało, że kolega zwrócił się do mnie: Ty parszywy Żydzie, wypieprzaj do Izraela. Może mam taką naturę, że po mnie to spływało, że nie użalałem się nad sobą, prędzej już oddawałem. Ale bywało, że inny mój kolega temu, co mi ubliżył, dawał w nos. Bywali antysemiccy koledzy i ich rodzice. Na Dolnym Śląsku było sporo Żydów zwyczajnych, prostych rzemieślników, nie tych najlepiej wykształconych. Wszyscy wiedzieli, kto jest Żydem, często na ulicy słyszało się jidysz. Były też zaskakujące przykłady symbiozy. Do nas do domu przychodziła pani Czarniecka, która nie była Żydówką, a jednak czasem rozmawiała z ojcem w jidysz, bo przez lata żyła wśród Żydów.
Zarazem pewne rzeczy wisiały w powietrzu. Z kolegami lubiłem się jako dziecko bawić w pustym kościele. Potem obsypani kurzem z kościelnych ławek koledzy myli ręce w wodzie święconej. Ja jeden nie chciałem. Wiedziałem, że jakby dowiedział się mój ojciec, wpadłby w panikę. Wydawałoby mu się, że to skończy się pogromem.
Czyli jakiś problem był?
Albo ojciec po wojennych traumach go wyolbrzymiał. Skądinąd sądzę, że dużo bardziej niż różne historie okupacyjne zaszkodził Polsce w oczach świata pogrom kielecki. Być może była tam ubecka inspiracja, ale co z tego. Tłum ruszył pod wpływem wieści, że polskie dziecko zostało porwane na macę. Na ziemi, gdzie przed chwilą mordowano Żydów na skalę przemysłową. Potem przyszedł rok 1968. I można tłumaczyć, że komuniści byli ludźmi z innej planety. Ale nikt nie przymuszał ludzi bagnetami, żeby chodzili na te „antysyjonistyczne" masówki.
A jak pan odpowiada na nieco wcześniejszy problem nadreprezentacji Żydów w aparacie komunistycznym?
Mimo wszystko to tylko jakiś epizod na tle tysiącletniej historii naszych wzajemnych relacji. Kluczowy był moment zaborów, kiedy kształtowały się państwa narodowe, a Polski nie było. Zaborcy wykorzystywali różne kwestie. Jeśli Austriacy umieli zagrać kartą chłopską, dlaczego Rosjanie nie mieli grać niesnaskami etnicznymi. Potem mamy Polskę międzywojenną, także z jej ciemnymi stronami, gettem ławkowym, tłuczeniem szyb w żydowskich sklepach. Ale podczas wojny mamy na przykład Zofię Kossak-Szczucką, endeczkę, wcześniej akceptującą antysemityzm, a jednak ratującą Żydów.
Co ja mam powiedzieć o Żydach komunistach? Powiadało się kiedyś: Troccy robią rewolucje, Bronsztejnowie za to płacą. Przed wojną znikoma mniejszość Żydów angażowała się w komunizm. Po wojnie wbrew pozorom było podobnie.
Odwróćmy problem. W powieści „Zgliszcza" opisałem miejscowość Ryki, gdzie połowę ludności stanowili Żydzi. Prawie wszystkich wymordowano, ale kilku po wojnie próbowało wrócić. Jednego zabito, innych wystraszono, ich domy dawno zajęli Polacy. To jest problem?
Mój ojciec pochodził z Lubelszczyzny. Wrócił do Polski z II Armią, był artylerzystą, został ranny. Pojechał po wojnie w rodzinne strony. Nie zastał tam swoich, dostał za to delikatną sugestię, że lepiej jest wyjechać na ziemie zachodnie, bo tam działają prężnie Komitety Żydowskie, tam odtwarza się jakaś społeczność. On akurat utraconego mienia nie żałował, bo co to było za mienie. Pochodził z biedoty.
Pojechaliśmy w rodzinne strony ojca, do Zaklikowa, w połowie lat 60. Z ciekawości, na wakacje, nie żeby cokolwiek odzyskiwać. Zamieszkaliśmy u 90-letniej pani Mądrej, która znała ojca sprzed wojny. Oglądałem tam w kinie „Faraona", mieściło się w dawnej synagodze. Kolegowałem się tam z miejscowymi chłopaczyskami, chodziłem do lasu, zbierałem grzyby, pompowałem żaby. Ale pamiętam, jak któregoś dnia pod domem zebrało się kilku podchmielonych jegomościów, coś tam krzyczeli o Żydach. Zapachniało niebezpieczeństwem. Pani Mądra musiała zapierać belką drzwi. Ojciec nie chciał przerywać wakacji, nie chciał też iść skarżyć się milicji. Poszedł do księdza. Poinformował go, że ludzie muszą go pamiętać z dawnych czasów jako człowieka z biednej rodziny. Ksiądz powiedział coś z ambony, dali nam spokój.
A kto zajął dom rodziny pana ojca?
Tego domu w latach 60. już nie było. Naprawdę dwupokojowe mieszkanie z toaletą w sporym mieście Wałbrzychu było dla rodziców cywilizacyjnym awansem. Ludzie, którzy mieli własność w Krakowie czy Warszawie, pewnie przeżywali to inaczej. My nie.
Jest nadzieja na zasypanie podziałów?
Istnieje pojęcie woli politycznej. Jeśli się ujawni, do pojednania dojdzie. Wierzę w kojące działanie czasu. Wierzę też w przełamywanie stereotypów. Czy w Katyniu Żydzi z NKWD zabijali polskich oficerów? A może ci enkawudziści nie byli Żydami, za to było nimi aż kilkuset polskich zabitych oficerów? Im więcej się o tym będzie mówiło, tym lepiej. To dlatego wystawa „Żydzi w walce o niepodległość Polski od Kościuszki do Andersa" jeździ po Polsce i świecie. Powstała za pieniądze MON, ale z inicjatywy TSKŻ. To lek na internetowy antysemityzm, często wynikający z ignorancji. Kiedy się mówi o armii Andersa, podkreśla się masową dezercję polskich Żydów w Palestynie. A pod Monte Cassino walczyło ich 800. Ludzie dokonywali różnych wyborów.
A jaką rolę ma tu do odegrania sztuka?
Ona może grać w różnych kierunkach. W filmie „Wyklęty" jedyny pokazany Żyd jest ubekiem. Czy mogę mieć pretensję o utrwalanie stereotypu? Trochę tak. Czasem ten stereotyp był utrwalany bez złej woli i niejako przy okazji. Przypomnijmy choćby Żyda Szymszela z „Nocy i dni". Niby postać prawdziwa, ale utkana z samych najprostszych skojarzeń.
Pana telewizyjne widowisko „Okno na tamtą stronę", według utworów Władysława Szlengla, było wielką lekcją budzenia empatii wobec tego, co zdarzyło się w warszawskim getcie.
Szlengel znakomicie się do tego nadawał – jako polski inteligent, antykomunista, a równocześnie wnikliwy krytyk antysemityzmu. Warto używać sztuki do polityki historycznej, ale należy się wystrzegać propagandy. No i trzeba też sobie stawiać pytanie, jak to robić. Wszelka połowiczność jest tu ryzykiem.
Czy historia grupy berneńskiej (sześć osób działających przy Konsulacie RP w Bernie, które pomagały Żydom w zdobywaniu południowoamerykańskich paszportów – red.) nie jest ciekawa? Jest znakomita, bo to z jednej strony klasyczna opowieść szpiegowska, materiał na thriller z wieloma zagadkami, a z drugiej przypomnienie, kto realnie próbował pomóc Żydom w czasie, kiedy różne potęgi, różne instytucje zrobiły tak niewiele. Ale trzeba unikać działania na pół gwizdka, produkcje, które wyłącznie odwołują się do polskich sentymentów, mają niewielkie szanse, żeby przebić się na Zachodzie, przemówić do tamtejszego widza. Może więc nakręcimy coś o grupie berneńskiej, choćby miniserial. Tylko strasznie dużo trzeba za tym chodzić, jak zresztą za każdym filmowym projektem.
To jedyny pomysł?
Pomagam Irkowi Dobrowolskiemu w przygotowaniu filmu „Portrecista" o Wilhelmie Brasse, polskim fotografie, więźniu obozu w Auschwitz, gdzie trafił w następstwie podpisania volkslisty. To człowiek, który dokumentował tamtą straszną rzeczywistość, a po wojnie zszokowany tym, co utrwalił, nie chciał wziąć aparatu do ręki. Dobrowolski zrobił na jego temat świetny dokument, teraz ma powstać fabuła, produkcja amerykańska z międzynarodową obsadą. Z ciekawym głównym bohaterem i ciekawą tematyką – protagonistą Brassego jest sławny doktor Mengele. Wbrew pozorom tematyka obozowa nie została wyczerpana.
Czy świat jest gotowy na taki film?
Będzie gotowy, jeśli powstanie coś ciekawego. Po prostu.
rozmawiał Piotr Zaremba
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95