Jeśli tak dalej pójdzie, to rzeczywiście u nas będą budować Chińczycy, a polskie ekipy będą się najmować do prac budowlanych na zachodzie Europy lub na Wyspach.
– Czy to źle? – żachnął się na taką opinię znajomy budowlaniec, który ma niewielką hurtownię z chemią budowlaną i firmę remontową. – Nie chcą pracować dla naszych, niech koczują na Zachodzie, zobaczymy, ile wytrzymają. Na ich miejsce przyjdą inni.
Tymczasem dekarz z Łódzkiego twierdzi, że problem braku fachowców z prawdziwego zdarzenia mocno zaciążył na opinii jego firmy. Dla niego nie stanowi bowiem problemu znalezienie ludzi do grzania papy, tylko wykwalifikowanych dekarzy, którzy będą wiedzieli, jak kłaść pokrycia na dachy, aby potem nie było reklamacji.
Podobnego zdania, jak mój ostatni rozmówca, był czytelnik budujący dom niedaleko zachodnich granic Warszawy w ubiegłym roku. Trafił na problemy z wykonawcami i brakiem materiałów budowlanych oraz dyktatem wysokich stawek przez wykonawców. Przestrzegał przed tzw. fachowcami z pośredniaka. Z jego doświadczeń wynika, że nawet polecane dotąd firmy posiłkowały się pseudobudowlańcami z łapanki, którzy jakoś tam pracowali na budowie do pierwszej wypłaty, a potem nagle znikali, by skonsumować zarobione pieniądze. Nie martwił ich los chwilowego pracodawcy, a już najmniej klienta.
Ten sam czytelnik opowiadał też smutną historię o pewnym młodzieńcu, który za pieniądze ojca założył firmę układającą glazurę, choć sam nie miał o tym pojęcia. Aby było taniej, fachowców brał z tzw. łapanki, tata organizował im klientów, zachwalał usługi. Po kilku miesiącach obaj mieli więcej wrogów, a firma była bez zleceń.