W rzeczywistości w czasie Powstania Warszawskiego armia nieregularna prowadziła jednak regularną bitwę. Godzina „W” – pierwsze uderzenie – charakteryzuje się działaniem właściwym dla pododdziałów nieregularnych, ale od 5 sierpnia te pododdziały, przechodząc do obrony, uczestniczyły już w regularnej bitwie miejskiej. W literaturze konspiracyjnej bardzo często podkreślało się, że obrona jest efektywnym rodzajem działań taktycznych, co było zgodne z clausewitzowską doktryną, ale jednocześnie pojawiał się argument, że samą obroną nie wygrywa się bitwy. Można to osiągnąć, gdy po efektywnej obronie prowadzone są działania ofensywne.
Czy celem działania była dezorganizacja natarcia przeciwnika?
Nie, to cel obrony pododdziałów lekkich w działaniach regularnych. Celem operacyjnym w Godzinie „W” było opanowanie miasta. To nie był spontaniczny zryw, ale realizacja planu operacji precyzyjnie przygotowywanej przez kilka lat. Na terenie Warszawy zostało określonych ponad 200 obiektów, które powinny być opanowane. Część z nich miało znaczenie kluczowe, m.in. mosty, węzły komunikacyjne, dworce itd. To one były najbardziej wartościowe z punktu widzenia operacji. Oczywiście musimy zadać sobie pytanie, na ile ten plan był wykonalny w kontekście sił i środków, które wówczas znajdowały się w dyspozycji Okręgu Warszawskiego AK. Moim zdaniem ani w 1944 r., ani w 1943 r. de facto nie dysponował on środkami, które umożliwiłyby realizację wyznaczonych zadań. Po wojnie dowódca Zgrupowania „Kuba” płk Stanisław Juszczakiewicz podsumował to, mówiąc, że wybrano najgorszy wariant, który można było realizować w Godzinę „W”, widząc, w jaki sposób jest uzbrojony okręg.
Jeżeli przekładalibyśmy ówczesne działania powstańców na działania lekkiej piechoty, którą dzisiaj są Wojska Obrony Terytorialnej, jakie elementy można byłoby wykorzystać w szkoleniu?
Powstanie Warszawskie bardzo ciekawie pokazuje komplementarność współczesnego pola walki w mieście. Nie do końca zdajemy sobie sprawę, że obrona prowadzona przez lekką piechotę w mieście, bez wsparcia elementów ciężkich: artylerii, pododdziałów zmechanizowanych, według doktryny przygotowanej pod koniec lat 80. XX wieku przez Amerykanów naraża lekką piechotę na poważne straty. Dzieje się tak, gdy mamy do czynienia z klasyczną, „twardą” walką pozycyjną. To obserwujemy dzisiaj w Ukrainie, gdy takie pozycje są „mielone” ogniem artyleryjskim, uderzeniami lotniczymi. To było widać w czasie walk w Mariupolu czy Bachmucie. Zatem jeżeli decydujemy się na obronę przez lekką piechotę, to musi mieć ona możliwości wykonania manewru odejścia i powrotu, aby nękać przeciwnika zasadzkami, napadami ogniowymi w głębi ugrupowania.