Czeka nas znacząca podwyżka kwoty wolnej od podatku i progu podatkowego. – Zyskają prawie wszyscy – przekonuje premier. W kieszeniach rząd zostawi nam dodatkowo w sumie 16,5 mld zł. Nic tylko się cieszyć. A jednak radość jest umiarkowana. Mniejszym drukiem rząd mówi bowiem o zmianach związanych ze składką zdrowotną. Ta jak była, tak będzie na poziomie 9 proc. Tyle że dotąd w większości była odliczana od podatku, teraz z odliczeniem koniec. To poważny wzrost obciążeń. Zaprotestowali przedsiębiorcy, więc dostali ochłap, bo tak brutalnie należy ocenić obniżkę składki z 9 do 4,9 proc., ale tylko dla części z nich. W przypadku pozostałych rząd mówi o uldze rekompensacyjnej, tak jednak skomplikowanej, że nie wiadomo, jakie przyniesie efekty.
Zmian utrudniających rozliczenia jest zresztą znacznie więcej. Przedsiębiorcy zamiast zajmować się biznesem, stawiać na nogi firmy po kryzysie związanym z pandemią, siądą teraz do kalkulatorów, by szukać rozwiązań najkorzystniejszych dla swoich przedsiębiorstw. Potem zaczną przekształcać formy swojej działalności. Koszmar. Choć raj dla firm doradczych.
A wystarczyło powiedzieć otwarcie, że służba zdrowia potrzebuje dodatkowych pieniędzy, bo w budżecie ich nie ma. I że musimy się na nią dodatkowo zrzucić. To jednak wymaga odwagi i uczciwego postawienia sprawy. Łatwiej głośno mówić o historycznej obniżce podatków i ciszej o podwyżkach składki. Swoją drogą obniżka jest wątpliwa, bo po pieniądze na sfinansowanie większej części zmian w podatkach rząd sięga do budżetów samorządów. Polski Ład potężnie je uszczupli. Kosztem mieszkańców. O tym w bilansie historycznej obniżki podatków znów czytamy małym drukiem. Po protestach samorządowców rząd w pośpiechu tworzy mechanizmy rekompensacyjne. Na początek przejściowe, dalej docelowe. Bałagan, nerwy, komplikowanie rozliczeń.
Wszystko to podlane jest sosem ideologicznym, a to, że przywracamy sprawiedliwość w systemie podatkowym, bo bogaci powinni procentowo płacić więcej, a że w mediach słychać tylko głos bogatych i przedsiębiorców, bo oni mają pieniądze na doradców i lobbing... Do tego nowy podatek od wielkich korporacji (oczywiście powinny płacić, ale znów mamy partyzantkę, zaskoczenie i chaos). O wszystkim można, a nawet trzeba rozmawiać. Tylko skoro tak, to trzeba te rozmowy potraktować poważnie, dać na nie czas (nie chodzi o kilka tygodni w środku wakacji), poszukać najlepszych możliwych rozwiązań. Także tych bolesnych. Uzgodnić je, dobrze uzasadnić, przygotować na nie tych, których mają dotknąć. Rząd tymczasem jak zbój zakrada się nocą i składa propozycję nie do odrzucenia. Przygotowaną w pośpiechu, na kolanie. A wszystko w środku pandemii, gdy rozpędza się czwarta fala, gdy potrzebny jest spokój, stabilność i wsparcie państwa.
Zastanawia, dlaczego rząd tak pędzi z tymi zmianami. Nie słucha apeli o ich odłożenie, choćby o rok, i o rzetelne konsultacje. W końcu finanse państwa kwitną. A może czegoś nie wiemy?