To była największa awantura w prawie stuletniej historii Konkursu Chopinowskiego. W 1980 roku reprezentujący wówczas Jugosławię (ojciec był Chorwatem, matka Serbką) 22-letni Ivo Pogorelić wydawał się być głównym kandydatem do nagrody. Tak również sądziła ogromna część publiczności. Był inny od pozostałych uczestników, drażnił interpretacjami, ale nikt nie miał wątpliwości, że pojawił się wielki talent i autentyczna indywidualność.
Ivo Pogorelić nie dostał się jednak do finału, a na znak protestu zasiadająca w jury Martha Argerich, której obecność w tym sędziowskim składzie dodała splendoru Konkursowi, wyjechała wtedy z Warszawy. To jeszcze bardziej podgrzało atmosferę. I choć nie wszyscy zachwycali się grą Pogorelicia, w jednym cała Polska była zgodna: należało dać mu finałową szansę.
Czytaj więcej
Na ogłoszonej właśnie oficjalnej liście uczestników październikowego XIX Międzynarodowego Konkurs...
Gwiazda pop muzyki klasycznej
Awantura w Warszawie bardzo natomiast pomogła mu w karierze. Świat zdecydowanie chętniej chciał słuchać Ivo Pogorelicia niż zwycięzcy Konkursu z 1980 roku, świetnego przecież pianisty, Dang Thai Sona z Wietnamu. Wszystkie sale koncertowe świata otworzyły się więc przed Pogoreliciem. Był pierwszym muzykiem klasycznym, który stał się idolem młodzieży, Starszych szokował ekscentrycznym strojem, a zwłaszcza interpretacjami daleko odbiegającymi od tradycyjnego pojmowania klasycznej muzyki. Jednocześnie powiedział kiedyś w wywiadzie dla niemieckiego „Sterna”: – „Nazwano mnie gwiazdą pop wśród pianistów klasycznych. Czyż może być coś bardziej obraźliwego? Od początku wyobrażenie o mojej osobowości było fałszywe”. Starał się wymykać wszelkim jednoznacznym ocenom.
Trudne lata nastały dla niego, kiedy w 1996 roku umarła jego żona i artystyczny opiekun, dawna profesorka z moskiewskiego konserwatorium – Alicja Kezeradze. Musiało upłynąć sporo czasu, nim wznowił aktywną działalność koncertową. W 2006 roku firma Deutsche Grammophon wydała dwupłytowy album „The Genius of Pogorelich”, będący wyborem jego dawnych nagrań. Kiedy wrócił na estrady, nie był już eterycznym młodzieńcem z burzą włosów na głowie, lecz barczystym mężczyzną z głową ogolono na łyso. Ale Ivo Pogorelić zmienił się przede wszystkim zewnętrznie, bo pianistą pozostał niepokornym, chimerycznym i nieprzewidywalnym.
Ivo Pogorelić gra z nut
Obecnie, gdy zbliża się do siedemdziesiątki, nie wzbudza takich emocji jak dawniej.
Wciąż jednak jest oczekiwany z zaciekawieniem, czy potrafi jeszcze zadziwić publiczność. A on nadal wie, jak wyłamywać się z estradowych schematów.
W minioną niedzielę, gdy miał zagrać w drugiej części gościnnego występu Filharmonii Krakowskiej w Warszawie, w przerwie usiadł do fortepianu i zaczął ćwiczyć, by rozgrzać palce. To już wystarczyło, by skupić na sobie uwagę. Zażądał też zmian w oświetleniu estrady, uważając, że reflektory rzucają na niego zbyt ostre światło. Najbardziej zdumiał jednak, gdy okazało się, że Koncert f-moll Chopina, który ma w repertuarze niemal od 50 lat, gra z nut, a towarzysząca mu asystentka musi przewracać kartki. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że brakuje mu pewności siebie, świadczyć mogło o tym nerwowe pocieranie dłoni, gdy na chwile mógł je zdjąć z klawiatury.
Kiedy w latach 80., po odrzuceniu przez jury Konkursu, Pogorelić nagrał dla Deutsche Grammophon przygotowany na finał Koncert f-moll Chopina, jego interpretacja pulsowała energią, lekkością i blaskiem. Teraz ten sam utwór trwał ponad pięć minut dłużej, a Ivo Pogorelić od początku do końca grał go bez zróżnicowania dynamicznego, z zaskakującym momentami akcentowaniem oraz ciężkim, mocnym dźwiękiem. Muzyce Chopina życia dodawała jedynie krakowska orkiestra pod dyrekcją Aleksandra Humali. Publiczność zmusiła jednak pianistę do bisu środkowej części Koncertu f-moll. Magia Ivo Pogorelicia, jak widać, nadal działa.
Konkursowy salon odrzuconych
W historii Konkursu Chopinowskiego Ivo Pogorelić nie jest jedynym ulubieńcem publiczności, który nie znalazł uznania u jurorów.
Już w 1937 roku, kiedy okazało się, że żadnej nagrody nie dostała Japonka Cieco Haru, zrobiła się taka awantura, że groziło to szkodami w budynku Filharmonii. Obecny przy tym przemysłowiec Stanisław Meyer ufundował więc prywatną nagrodę dla pianistki.
W 1960 roku faworytem był Michel Block z Meksyku, elektryzujący ponoć oryginalnością interpretacji. I on nie zdobył żadnej nagrody, powszechne oburzenie uciszył wówczas honorowy przewodniczący jury Artur Rubinstein, który przyznał mu własną nagrodę. Jak się później okazało, był to największy sukces artystyczny Meksykanina. Piętnaście lat później za skandal uznano niedocenienie Kanadyjczyka Johna Hendricksona, który potem poświęcił się przede wszystkim pracy pedagogicznej.
Niektórzy artyści z salonu odrzuconych zrobili jednak kariery. Tak potoczyły się przede wszystkim losy Austriaka Paula Badury-Skody, jednego z największych pianistów i pedagogów drugiej połowy XX wieku, który nagrał około 200 płyt i występował na całym świecie. Uznanie zdobyli niedocenieni w 1975 roku Niemiec Christian Zacharias oraz Amerykanin Jeffrey Swann. W 1995 roku rozgorzał spór o pozbawionego prawa występu w finale Argentyńczyka Nelsona Goernera. Nie przeszkodziło mu to w dalszym rozwoju, stał się wszechstronnym pianistą o wyrazistej osobowości. Artysta chętnie i często koncertuje w Polsce. W 2000 roku wielką pokrzywdzoną okazała się Rumunka Mihaela Ursuleasa, otrzymała wówczas nagrodę słuchaczy Polskiego Radia. Jej pięknie rozwijającą się karierę przerwała nagła śmierć w 2012 roku. Miała zaledwie 34 lata.
Czytaj więcej
Kopia rękopisu Mazurka As-dur Fryderyka Chopina poleci wkrótce w komos. Na orbitę zapis nutowy ch...
Listę zamyka na razie łotewski pianista Georgijs Osokins. W 2015 roku znalazł się, co prawda, w gronie finalistów Konkursu Chopinowskiego, ale nie otrzymał żadnej nagrody. Spróbował szczęścia ponownie w 2021 roku i odpadł po drugim etapie. Teraz podpisał kontrakt z Deutsche Grammophon, jego pierwsza płyta z utworami Arvo Pärta ma ukazać się we wrześniu na 90. urodziny kompozytora.
„Gloria” ciekawsza od Chopina
Najsłynniejszym w salonie odrzuconych pozostaje niezmiennie Ivo Pogorelić. Dlatego Filharmonia Krakowska zaprosiła go jako szczególną atrakcję na koncerty zorganizowane z okazji 80-lecia swojej działalności, Znacznie ciekawszym akcentem stało się jednak prawykonanie zamówionej u Joanny Wnuk-Nazarowej „Glorii”. Joanna Wnuk-Nazarowa, zarzuciwszy bogatą działalność menedżerską (to ona kierując przez kilkanaście lat NOSPR-em doprowadziła do wybudowania w Katowicach dla tej orkiestry wspaniałej siedziby), wróciła teraz do zarzuconego przed laty komponowania. Filharmonii Krakowskiej, w której też była przed laty dyrektorką, podarowała na 80 urodziny dzieło, w którym mogą zaprezentować się jej wszystkie zespoły: orkiestra, chór oraz chór chłopięcy i dziewczęcy, a także chór stworzony dla dzieci z Ukrainy.
W historii muzyki „Gloria” to fragment mszy i Joanna Wnuk-Nazarowe do tej tradycji się odwołała, ale jej liturgiczny tekst uzupełniła o znamienne słowa „dona nobis pacem” (daj nam pokój”, co jej utwór wzbogaciło o istotny kontekst współczesny. Ciekawie skontrastowała czyste, „anielskie” głosy dziecięce z mrocznymi, ziemskimi, głosami chóru dorosłego, W sześcioczęściowej „Glorii” motywy cierpienia mieszają z się błagalnymi, a impresjonistycznie rozświetlona, delikatna barwa orkiestry z potężnym brzmieniem wzbogaconym o różne instrumenty perkusyjne i czelestę. Coraz bardziej aktywna obecnie kompozytorka Joanna Wnuk-Nazarowa tworzy muzykę klarowną, ale ciekawie zaskakującą oryginalnymi rozwiązaniami. To ona więc stała się bohaterką jubileuszu Filharmonii Krakowskiej.