Siły powstańcze, które 1 sierpnia 1944 r. o godzinie „W” podjęły walkę o Stare Miasto, liczyły – jak się szacuje – niewiele ponad tysiąc słabo uzbrojonych żołnierzy. Mimo to w ciągu kolejnych czterech dni udało się im opanować zasadniczą część tej dzielnicy. Nie zdobyto jednak kluczowego z punktu widzenia łączności Starego Miasta z Żoliborzem Dworca Warszawa Gdańska i przyległych do niego terenów. 7 sierpnia udane niemieckie natarcie po osi ulic Wolskiej i Chłodnej doprowadziło do odcięcia Starego Miasta od Śródmieścia. Wyznaczyło to początek przeszło trzytygodniowych walk w obronie starówki prowadzonych przez utworzoną tego samego dnia Grupę „Północ”, dowodzoną przez ppłk/płk (awansowany 8 sierpnia 1944 r.) Karola Ziemskiego „Wachnowskiego”.

Autor: Tadeusz Bukowski Boncza / Muzeum Powstania Warszawskiego
Krzyż przy ruinach Pasażu Simonsa (dawna ul. Nalewki, obecnie Stare Nalewki). Zdjęcie powojenne

Płk Ziemski podjął działania mające na celu zarówno wzmocnienie obrony Starego Miasta, jak i przywrócenie łączności z Żoliborzem i Śródmieściem. 10 sierpnia wysłane kanałami patrole osiągnęły obie dzielnice, dając w ten sposób początek łączności tzw. drogami specjalnymi. Nie zmieniło to jednak faktu, że Stare Miasto było okrążone. W ciągu kolejnych dwóch tygodni podjęto próby odblokowania tej dzielnicy. Na skutek niemieckich przygotowań, ogromnej dysproporcji w sile ognia, a także słabości polskich sił oraz braku koordynacji działań pomiędzy atakującymi z różnych stron powstańcami zakończyły się one niepowodzeniem i śmiercią oraz ranami w sumie kilkuset żołnierzy. W tej sytuacji poniechano dalszych nierokujących powodzenia natarć.

(Zbyt) ambitny plan

Obszar Starego Miasta pozostający pod kontrolą powstańców kurczył się w sierpniu coraz bardziej, obracany dodatkowo w ruinę przez niemieckie lotnictwo i ciężką artylerię. W tej sytuacji 25 sierpnia rozpoczęła się stopniowa ewakuacja sił polskich kanałami. Jako jedni z pierwszych do Śródmieścia przeszli: oficerowie Komendy Głównej, wśród nich Dowódca AK gen. Tadeusz Komorowski „Bór”, oraz przywódcy polityczni Polskiego Państwa Podziemnego, m.in. przewodniczący konspiracyjnego surogatu parlamentu – Rady Jedności Narodowej Kazimierz Pużak „Bazyli” oraz najwyższy przedstawiciel władz państwowych w okupowanym kraju – Delegat Rządu RP na Kraj w randze wicepremiera Jan Stanisław Jankowski „Soból”.

Czytaj więcej

Kapelusz w błocie

„Drogą specjalną” mogło się jednak ze Starówki wydostać stosunkowo niewielu ludzi. W sztabie płk. „Wachnowskiego” powstała wówczas, zatwierdzona następnie przez dowódcę powstania, płk. Antoniego Chruściela „Montera”, koncepcja podjęcia próby zbrojnego przebicia się staromiejskich oddziałów Grupy „Północ” wraz z rannymi oraz ludnością cywilną do Śródmieścia. Przygotowano skomplikowany plan zakładający równoczesne natarcie z obu stron przy wsparciu przeprowadzonego na plac Bankowy desantu kanałowego. Odległość pomiędzy pozycjami wyjściowymi obu polskich zgrupowań wynosiła w linii prostej około 800 m, taka była bowiem odległość między ulicami Bielańską a Grzybowską i „korytarz” tej długości trzeba było wywalczyć, a potem utrzymać dostatecznie długo, aby mogły go pokonać tysiące ludzi...

Docelowa szerokość „korytarza” miała wynieść około 400 m. Zaplanowano natarcie dwoma kolumnami. Prawą pod dowództwem mjr Gustawa Billewicza „Sosny” stanowiły: Baon „Chrobry I”, oddział Korpusu Bezpieczeństwa oraz pozostałości harcerskiego baonu „Parasol”. Łącznie siły tej kolumny wynosiły około 200 żołnierzy. Miała ona nacierać z podstaw wyjściowych w Pasażu Simonsa przy ul. Długiej oraz z tzw. reduty Matki Boskiej przy tej samej ulicy i po opanowaniu pałacu Radziwiłłów przy ul. Bielańskiej 14 zaatakować przez ul. Długą i Tłomacką w kierunku ul. Rymarskiej, pozostawiając straże boczne wzdłuż trasy natarcia.

Lewą, silniejszą kolumną, dowodził ppłk. Jan Mazurkiewicz „Radosław”. Składała się z: grupy kpt. Eugeniusza Konopackiego „Trzaski” dowodzącego pododdziałami batalionów: „Wigry” i Wojskowej Służby Ochrony Powstania „Dzik”; oraz z brygady „Broda” mjr. Jana Andrzejewskiego „Jana” w składzie batalion „Zośka” pod dowództwem por. Ryszarda Białousa „Jerzego”, kompania „Topolnicki” i kobiecy oddział „Dysk”: łącznie około 300 żołnierzy.

Przez Bank Polski

To właśnie oddziały brygady „Brody” miały wziąć na siebie główny ciężar przebicia. Ich zadanie polegało na szturmowaniu z obu stron Banku Polskiego przez ruiny domów między ulicami Bielańską a Senatorską z ogólnym kierunkiem natarcia na Szpital Maltański (ul. Senatorska 42) i plac Bankowy, skąd po połączeniu się z desantem kanałowym i we współpracy z oddziałami podległymi mjr. „Sośnie” cała grupa uderzeniowa miała prowadzić dalsze natarcie wzdłuż ulic: Elektoralnej, Zimnej i Przechodniej w kierunku na Hale Mirowskie i plac Żelaznej Bramy, gdzie powinno nastąpić spotkanie z oddziałami atakującymi od strony Śródmieścia. Na lewo od „Brody” miała atakować wydzielona grupa kpt. „Trzaski”, której podstawą do natarcia był wylot ul. Daniłowiczowskiej, skąd przez ulice Bielańską i Senatorską miała dotrzeć na plac Bankowy, a następnie skierować się na ul. Żabią z zadaniem osłony od strony ogrodu Saskiego.

Kluczowym elementem natarcia przeprowadzonego ze Starego Miasta miał być wspomniany wcześniej desant kanałowy na plac Bankowy. Zadaniem stworzonego na potrzebę tej akcji liczącego około 100-150 ludzi oddziału dowodzonego przez por. Zbigniewa Ścibor-Rylskiego „Motyla” i por. Zdzisława Zołocińskiego „Piotra” było opanowanie placu Bankowego, a następnie współdziałanie z główną kolumną w natarciu w kierunku Szpitala Maltańskiego.

Zadaniem oddziałów śródmiejskich w łącznej sile około 550 żołnierzy pod dowództwem mjr. Stanisława Steczkowskiego „Zagończyka” było opanowanie niemieckich koszar przy ul. Ciepłej, a następnie zdobycie Hal Mirowskich i placu Mirowskiego, które miały być utrzymane do czasu dotarcia oddziałów ze Starego Miasta.

Czytaj więcej

Sensy Powstania Warszawskiego

Nieudana próba

Pierwszy do walki miał przystąpić desant kanałowy. Po opanowaniu pl. Bankowego miał on zieloną rakietą dać sygnał do równoczesnego natarcia siłom powstańczym ze Starego Miasta i ze Śródmieścia. Zgodnie z planem miało to nastąpić kilka minut po godzinie 23. Niestety, wkrótce po osiągnięciu pl. Bankowego przez oddział, który miał przeprowadzić atak, okazało się, że założenia całej akcji oparte były na niesprawdzonych informacjach. Na pl. Bankowym znajdowały się bowiem znaczne siły niemieckie, w dodatku dwóch z trzech studzienek, którymi miał nastąpić „desant” nie udało się otworzyć.

W efekcie zanim Niemcom, w niejasnych do dzisiaj okolicznościach, udało się wykryć wychodzących z kanału powstańców, na powierzchnię wydostało się nie więcej niż 20 żołnierzy AK, którzy zostali zaatakowani przez mających znaczną przewagę liczebną i ogniową Niemców. Po około godzinnej walce wobec wyczerpywania się amunicji i po śmierci oraz ranieniu kilku żołnierzy (w tym dowodzącego walczącymi na powierzchni powstańcami ppor. Jana Byczkowskiego „Cedro”) oddział musiał się wycofać.

Również natarcie ze strony Śródmieścia, rozpoczęte pomimo braku zielonej rakiety z placu Bankowego, około godziny 1 w nocy nie osiągnęło wyznaczonych celów i zmuszone było się cofnąć na pozycje wyjściowe, chociaż oddziałom powstańczym udało się w śmiałym natarciu osiągnąć Hale Mirowskie. Nie miało to jednak znaczenia wobec rezultatu walk stoczonych przez kolumny nacierające ze Starego Miasta.

Wskutek zamieszania i zatoru spowodowanego przez rannych oraz ludność cywilną przygotowujących się do przejścia do Śródmieścia w ślad za nacierającymi oddziałami AK, kolumny ppłk. „Radosława” i mjr. „Sosny” osiągnęły pozycje wyjściowe dopiero około godziny 1 w nocy. Skutkiem tego opóźnienia była strata większości i tak krótkiej letniej nocy oraz elementu zaskoczenia. Ostatecznie natarcie rozpoczęło się dopiero po godzinie 3 nad ranem. Jako pierwsze zaatakowały pododdziały podległe kpt. „Trzasce”, którym za cenę znacznych strat udało się sforsować ul. Bielańską. Jednak wobec silnego niemieckiego oporu i dalszych strat pododdziały te musiały się wycofać na pozycje wyjściowe. Po odesłaniu trzech ostatnich towarzyszących mu żołnierzy „Wigier” po patrol sanitarny dla rannego oficera batalionu „Zośka”, który wówczas rozpoczął natarcie, po drugiej stronie ul. Bielańskiej z całego oddziału kpt. „Trzaski” pozostał jedynie sam dowódca. Dołączył on do żołnierzy pod dowództwem por. „Jerzego”, którzy – mimo niemieckiego ognia – zdołali się przedostać przez ul. Bielańską.

Sztuka ta udała się dwóm plutonom z kompanii „Rudy” batalionu „Zośka” pod dowództwem ppor. Andrzeja Romockiego „Morro”, por. „Jerzemu” z pocztem oraz plutonowi Oddziału Dyspozycyjnego prowadzonemu przez ppor. Bolesława Góreckiego „Śnicę”. Za nimi ul. Bielańską zdołała przekroczyć jeszcze tylko niewielka grupa pod dowództwem mjr. „Jana” i sztabem brygady „Broda”. Chwilę potem oddział ten natknął się na niezniszczoną placówkę niemiecką i został rozstrzelany ogniem broni maszynowej.

„Wdrapywaliśmy się na okna, kiedy od strony barykady na podwórko wpadł major Jan. «No, chłopcy, idziemy naprzód» (…). Byłem mocno wyczerpany, ale samo ukazanie się majora postawiło mnie na nogi. Nareszcie szczęście uśmiechnęło się do mnie. Będę mógł walczyć przy boku dowódcy, który był nieosiągalnym ideałem żołnierza dla każdego z nas. Major Jan, nie zatrzymując się ani na chwilę, biegł w stronę nasypu, skąd tak niedawno sam uciekłem. «Panie majorze, Niemcy» – krzyknąłem z rozpaczą w głosie, gdyż nie miałem nadziei, aby mogło to powstrzymać majora przed parciem naprzód. Był już w połowie nasypu, kiedy odkrzyknął: «To niemożliwe, tam muszą być nasi». I przez chwilę miałem nadzieję, że się pomyliłem. Puściłem się co sił w nogach za majorem, żeby nie stracić z nim łączności. Kiedy dobiegałem wierzchołka nasypu, z prawej strony ktoś zaczął do mnie strzelać. Zdążyłem jeszcze zauważyć za nasypem dosyć liczną grupę Niemców, w środku której ktoś się z kimś szamotał, ktoś strzelał – zrozumiałem, że to major Jan sprzedawał swoje życie. Nie miałem granatów, żeby mu pomóc (…)” – wspominał kpr. podch. Zdzisław Miśkiewicz „Miś-Zdziś”.

Gustaw Billewicz „Sosna”, Andrzej Romocki „Morro”

Gustaw Billewicz „Sosna”, Andrzej Romocki „Morro”

Foto: autor nieznany/Wikimedia Commons

Przerywniki z granatów

Niemiecki ogień zaporowy położony wzdłuż ul. Bielańskiej uniemożliwił jej sforsowanie grupie mjr. „Sosny” oraz batalionowi „Parasol”, a także zablokował odwrót wspomnianej wcześniej grupy pod dowództwem por. „Jerzego”. Oddziałowi wzmocnionemu o pojedynczych żołnierzy z innych oddziałów (m.in. o zagubionego kpt. „Trzaskę”) liczącemu wówczas około 70 żołnierzy udało się przeniknąć w rejon ul. Senatorskiej naprzeciwko ruin kościoła św. Antoniego.

Mając odcięty odwrót por. „Jerzy” oraz dowódca kompanii ppor. Andrzej Romocki „Morro” zdecydowali się kontynuować już nie tyle przebijanie, co raczej przedzieranie się w kierunku Śródmieścia. Por. „Jerzy” po latach wspominał: „Decyduję się zmienić kierunek natarcia na kościół św. Antoniego, Bibliotekę Zamojskich, ogród Saski, Palmiarnię, Gmach Giełdy, Królewską, Zielną, gdzie są już nasi. Natarcie to najlepiej byłoby prowadzić nocą, ale utrzymanie do nocy budynku, w którym jesteśmy, nie wydaje się możliwe ze względu na specjalnie trudną obronę”.

Przygotowania do przeskoku przez ul. Senatorską do kościoła św. Antoniego przerwała informacja, że od ul. Bielańskiej nadchodzą Niemcy. Oddajmy jeszcze raz głos por. „Jerzemu”: „Wstaję szybko i nakazawszy reszcie pozostanie na miejscu i obserwację przedpola, sam biorę ze sobą dwóch ludzi z lkm-em [lekkim karabinem maszynowym – M. Ż.] i kilku stenistów [nazwa od brytyjskiego zrzutowego pistoletu maszynowego Sten – M. Ż.] i udaję się na pierwsze piętro budynku […] szeroką falą tyraliery posuwają się Niemcy w sile, którą oceniam na dwie drużyny. Podchodzą, przetrząsają ruiny i zbliżają się do nas, nie zachowując żadnej prawie ostrożności […]. Szeptem wydaję rozkazy, podczas gdy Witold umieszcza lkm-y na stanowiskach, sam z kilkoma ludźmi z pm-ami [pistoletami maszynowymi – M. Ż.] zajmuję miejsce naprzeciw otworu w murze, którym już wlewają się Niemcy. Niespokojne spojrzenia chłopców uderzają we mnie, a raczej moją podniesioną rękę, która wnet opadła, rozpoczynając nagle szał ognia, jakim z bliskiej, bo około 30 metrów liczącej odległości, nasze lkm-y i pm-y rażą wroga. […] nie widziałem żadnego Niemca, który by krył się czy uciekał”.

Po krótkiej walce „Jerzy” wraz z „Morro” omawiają przeskok przez ulicę Senatorską: „Mamy skakać przez ulicę frontalnie, dość zwartym rojem, osłonięci z obu stron dymem naszych „filipinek” [granaty konspiracyjnej produkcji – M. Ż.]”. Podstęp udał się: niemieckie karabiny maszynowe do tej pory szczelnie blokujące ul. Senatorską przestały strzelać na kilka sekund. To wystarczyło, aby grupa powstańców osiągnęła kościół św. Antoniego, na środku ulicy pozostał tylko jeden ciężko ranny powstaniec – ten, który się zawahał. W całej grupie większość stanowili ranni, w tym obaj dowódcy: ppor. „Morro”, który otrzymał postrzał w twarz oraz por. „Jerzy” w nogę. Mimo to „Morro” poprowadził rozpoznanie w kierunku Biblioteki Zamoyskich. Oczywistym było, że niemożliwe jest kontynuowanie przedzierania się do Śródmieścia w dzień, a utrzymanie się w zrujnowanym kościele do nocy też nie rokowało większych szans. Ranny w czasie obrony kościoła kpr. pchor. rez. Stanisław Likiernik „Machabeusz”, „Stach” wspominał: „Leżąc na nosidle do trumien w kościele, miałem, w moim przekonaniu, najwyżej godzinę życia. Pamiętam doskonale. Rozmyślałem, nie było nic lepszego do roboty, a miejsce się nadawało”.

Obrońcy Starego Miasta wychodzą z kanałów przy Nowym Świecie 53

Obrońcy Starego Miasta wychodzą z kanałów przy Nowym Świecie 53

Foto: Joachim Joachimczyk „Joachim”/ Muzeum Powstania Warszawskiego

„Żadna akcja, sprytna ucieczka”

Po powrocie ppor. „Morro” on oraz por. „Jerzy” zadecydowali, aby wykorzystując hałas czyniony przez niemieckie natarcie niepostrzeżenie opuścić kościół i ukryć się w piwnicach pobliskiego wypalonego budynku. Kpr. pchor. Stanisław Lechmirowicz „Czart” wspominał: „Mijamy węgieł jakiegoś muru i wbiegamy do piwnicy zagradzającego nam drogę budynku. Wejście do suteren zamyka erkaem, drugi ustawia się w głębi, na wprost okienka, z którego widać ogród Saski. Stłoczeni, usiłujemy się pomieścić w wąskim, ciasnym korytarzu”. O napięciu nerwów, jakie towarzyszyło żołnierzom świadczy wypadek opisany przez Aleksandra Kamińskiego na podstawie relacji świadków tamtych wydarzeń: „Ledwo erkaem zajął stanowisko, gdy z zewnątrz rozległ się tupot kroków, pchnięto drzwi i w rozsłonecznionej ich ramie ukazał się żołnierz w wehrmachtowskim mundurze, z bergmannem gotowym do strzału. Ta-ta-ta-ta-ta – zajazgotał erkaem i żołnierz wbiegający w drzwi zwalił się twarzą na posadzkę korytarza piwnicznego”. Dopiero wówczas wyjaśniło się, że był to żołnierz, który dołączył do „Zośki” w czasie walk na Starym Mieście.

Pobyt w piwnicy krótko opisał cytowany wcześniej „Machabeusz”: „Nieprzyjaciele nie wiedzieli, gdzieśmy się podziali. Przez okienka w piwnicy widać ich nogi na podwórzu. Nie wolno mówić, kaszleć, jęczeć ani się ruszać. Ściany, rozgrzane pożarem, pełnią rolę kaloryferów (…). Upał jak w łaźni. Czekamy. Na co i jak długo? O szóstej rano zajęliśmy, o dziesiątej wieczorem opuściliśmy tę przeklętą piwnicę. Około jedenastej w południe Niemcy usłyszeli jakiś szelest. Na wszelki wypadek wrzucili nam parę granatów. Wybuch i cisza. Szczęśliwie nie ma strat. Ukrywamy się poza załomami murów i czekamy, krztusząc się kurzem. Znowu wybuchy, krótkie serie cekaemu po naszych oknach i znowu spokój. Szkopy mimo wszystko boją się wejść. Nasze sanitariuszki resztą wody z manierek poją rannych. (…) Pot zalewa oczy, rany bolą, granaciki w odstępach półgodzinnych stanowią «miłą rozrywkę». Był to chyba najdłuższy dzień w moim życiu”. Jeden z powstańców naliczył, że do wieczora Niemcy wrzucili do piwnicy 120 granatów.

Dopiero po godzinie 22, na rozkaz por. „Jerzego” oddział wyruszył w dalszą drogę: „Zapowiadam wszystkim, aby milczeli, jedynie „Drogosław” [plut. podchor. Jan Więckowski – M.Ż.] i „Witold” [plut. podchor. Witold Morawski – M. Ż.], znający dobrze niemiecki, mają iść na czele i odpowiadać na ewentualne pytania”. Powstańcy umundurowani w zdobyczne jeszcze na Stawkach niemieckie bluzy polowe i hełmy w ciemnościach z powodzeniem uchodzili za oddział zmierzający na pierwszą linię walk. W ten sposób dzięki zimnej krwi i perfekcyjnej znajomości języka niemieckiego przez „Drogosława” oddział bez walki dotarł do budynku Giełdy, o którą por. „Jerzy” spodziewał się stoczyć walkę z Niemcami. Na szczęście ich tam jednak nie było. W tym momencie od „polskiego Śródmieścia” grupę por. „Jerzego” dzieliła już tylko ul. Królewska.

„Czart” wspominał: „W tym momencie dostajemy wściekły ogień broni maszynowej i działek szybkostrzelnych. Gdzieś od Świątynki pikują w nas serie kul. Jednocześnie budzi się Śródmieście. Głuche dudnienie dalekich cekaemów wplata się w grzechot działek z Saskiego, a z prawej strony giełdy zrywają się krzyki Ukraińców. Ktoś z naszych pada. «Dobijcie mnie! Dobijcie mnie!». Jęk rannego rozsnuwa się błagalnym skowytem, ktoś podbiega. Suchy trzask pistoletu i skurczony w mroku cień milknie. Z głębi Granicznej rozsiekał się naraz głębokim jazgotem maxim. Śródmieście czuwa – spodziewając się natarcia. Cekaem pruje równo po ścianie, za którą stoimy. W otworze okna staje «Morro». Potężnym głosem próbuje przekrzyczeć ujadanie kaemu: «Nie strzelać! Idą polskie oddziały ze Starówki! Baon Zośka! Niech żyje Polska!». Maxim zdaje się chwilę wahać – i cichnie. Skaczemy w kierunku rogu Próżnej i Zielnej, gdzie prawdopodobnie są nasi, na wszelki wypadek gotujemy się do szturmu. Zeskakujemy niezdarnie z wysokich okien w ruinach i potykając się o zwisające nisko nad jezdnią druty tramwajowe, przebiegamy ulicę. […]. Przesadzamy niskie okna i wskakujemy do mrocznego wnętrza. W pokoju nie ma nikogo. Ktoś otwiera z rozmachem drzwi i nagle oślepia nas strumień elektrycznego światła. «Nasi! Nasi!»”.

Ogółem do Śródmieścia przedarło się 59 żołnierzy, w tym 40 z batalionu „Zośka”. 10 żołnierzy w różnych okolicznościach poniosło śmierć w trakcie przebicia. Blisko siedemdziesiąt lat później, cytowany już wcześniej Stanisław Likiernik „Stach”, w rozmowie z Emilem Maratem i Michałem Wójcikiem, podsumowując przejście oddziału pod dowództwem por. „Jerzego” przez ogród Saski, stwierdził tylko, że „jeśli chodzi o legendę, że to najpiękniejsza, genialna akcja powstania, to jest to stuprocentowa bzdura. To nie była żadna akcja, tylko sprytna ucieczka”.

Maciej Żuczkowski jest pracownikiem Oddziałowego Biura Badań Historycznych w Warszawie IPN. Naukowo zajmuje się historią polskiego ruchu socjalistycznego w czasie II wojny światowej