Duszny, pochmurny 1 sierpnia 1944 r. Zdawał się bardziej spokojny niż wszystkie poprzednie. Rano, w punkcie kontaktowym, mieszczącym się w sklepie papeteryjnym pani Haliny Zawadzkiej przy Świętokrzyskiej, otrzymałam od łączniczki dowództwa, jak zwykle, paczkę. Zaniosłam ją do swojego dowódcy na ulicę Solec. W paczce nie było nic ciekawego, więc dowódca zwolnił mnie na resztę dnia i polecił zjawić się dopiero nazajutrz rano z pocztą. Czułam się jednak zobowiązana być na punkcie kontaktowym o godzinie 16.00, by zwolnić łączniczkę wyższego dowództwa, z którą byłam umówiona. Miała tam na mnie czekać jak co dzień.

Mając więc kilka godzin, postanowiłam odwiedzić rodzinę na Saskiej Kępie i zobaczyć, co dzieje się w opuszczonym przeze mnie mieszkaniu. W domu było wszystko w porządku. Wolno przeszłam przez most Poniatowskiego i zmęczona upałem zjawiłam się o 16.00 na Świętokrzyskiej. Już z daleka zobaczyłam, że do sklepu, który w tym momencie był właśnie zamykany, podjeżdża na rowerze porucznik „Porawa” [Stefan Matuszczyk] z twarzą poważną i ściągniętą. Od razu wiedziałam, że stało się coś ważnego. Kazał otworzyć sklep. Gdy tylko weszliśmy, krótko powiedział: „Stało się. «Prawy» [Józef Budzyński] już się bije, musisz zawiadomić swoje panie i doktorów”. Mieliśmy teraz już trzech lekarzy: „Wilka” [Stanisława Trawińskiego], „Bujnego” [Wacława Jastrzębskiego] i „Andrzeja” – Józefa Kubiaka. „Bądźcie wszyscy o godzinie 17.00 na Cmentarzu Ewangelickim na Woli”.

2 sierpnia 1944 r. Dowódca batalionu „Pięść” mjr Alfons Kotowski „Okoń” demonstruje zdobytą flagę ze

2 sierpnia 1944 r. Dowódca batalionu „Pięść” mjr Alfons Kotowski „Okoń” demonstruje zdobytą flagę ze swastyką na terenie Cmentarza Ewangelicko- -Augsburskiego. Po lewej przy samochodzie z ręką na błotniku stoi kpr. Seweryn Brwiliński „Adam”

Foto: Stefan Bałuk / ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego

***

„Bujny” wziął na siebie sprawę zawiadomienia doktorów, ja – moich koleżanek. Na ulicy było jeszcze spokojnie. Najpierw pobiegłam do „Hanki” [Hanny Gołaszewskiej] na Złotą, tuż obok mojego obecnego miejsca zamieszkania. „Hanki” w domu jeszcze nie było, miała zaraz przyjść. Powiedziałam jej matce, o co chodzi. Pobiegłam do domu, aby przebrać się i wziąć lewe dokumenty, z którymi zawsze chodziłam na „roboty”. Za chwilę byłam z powrotem u „Hanki”. Była już przygotowana do wymarszu. Powiadomiłam ją dokładnie o wszystkim. Pobiegłam do „Miry” [Władysławy Nowakiewicz] na Wspólną, ale utknęłam zaraz na rogu Złotej i Wielkiej w strasznej strzelaninie. Posuwałam się dalej. Było coraz goręcej i zdałam sobie sprawę, że nic z tego nie będzie, a czas naglił.

Wróciłam do „Hanki” – jeszcze ją zastałam. Poprosiłam jej matkę o zawiadomienie „Miry”, jak tylko „strzelanina ustanie”, i sama z „Hanką” wyruszyłam na Wolę, zamierzając po drodze wstąpić po „Ninę” [Danutę Hibner] mieszkającą na Wroniej. Biegłam z „Hanką”, jak tylko można najprędzej opustoszałymi ulicami Warszawy, co raz to przypadając do murów, to wpadając do bram. Strzelanina była wszędzie. Ludzie, których spotykaliśmy w bramach, dziwili się, dokąd idziemy w takim czasie. Nie domyślali się celu naszej wyprawy.

Dobrnęłyśmy wreszcie do „Niny”. Czekała na nas. Od razu, bez pożegnania nawet z rodzicami, wybiegła z nami na ulicę. Nie było nawet mowy o przejściu na Żytnią. Wróciłyśmy więc do Leszna i Lesznem z trudem posuwałyśmy się w stronę placu Kercelego. Tu o przejściu ulicą Okopową nie było też mowy. Pełno było niemieckich aut strzelających w głąb Okopowej, do wszystkich ukazujących się na placu Kercelego. Musiałyśmy więc dłuższy czas przeczekać w bramie.

Wreszcie auta odjechały. Skorzystałyśmy z tego momentu i dwoma susami przesadziłyśmy Okopową. Tutaj, po trzeszczących pod nogami zbitych szybach, dostałyśmy się do Karolkowej. Skręciwszy w nią, zobaczyłyśmy barykadę. Zaczęłyśmy wołać do ludzi na barykadzie i pytać, czy można przejść. Powiedzieli, że tak, ale przestrzegli, że Żytnią idzie silny ostrzał i tę ulicę należy przeskoczyć jednym susem. Zrobiłam to pierwsza, przypadając do ziemi po drugiej stronie barykady. Wtedy dopiero spostrzegłam, że ludzie ci mają na rękawach opaski biało-czerwone – byłyśmy wśród swoich!

Czytaj więcej

Nie ma patriotyzmu bez zaangażowania

***

Wkrótce na Cmentarzu Ewangelickim odnalazłyśmy swoich chłopców, ale nie wszystkich. Brak było dowódcy „Porawy” i całego plutonu podporucznika „Prawego”. Nie było doktorów ani reszty moich pań, nie licząc już kilku chłopców, których nie zdołano zawiadomić. Wzruszył mnie widok „Naprawy” [Tadeusza Towarnickiego], który z błyszczącymi oczami, w kompletnym polskim wojskowym mundurze salutował na powitanie słowami: „W pierwszym dniu wolności”.

W ogóle nastrój był bardzo podniosły. Wszyscy byli podnieceni. Trudno było ich ujarzmić i opanować. Chłopcy byli szczęśliwi, rozentuzjazmowani i witali nas serdecznie. Nareszcie pozwolono im na otwartą walkę ze znienawidzonym wrogiem. Wkrótce po naszym dołączeniu „Marno” [Stefan Rogowiec] zdobył ze swoim patrolem niemiecki samochód załadowany szarymi chusteczkami do nosa. Ubrał wszystkich swoich chłopców w te chusteczki, zawiązując je na szyi, a następnie meldował się z nimi swojemu bezpośredniemu dowódcy, którym był „Andrzejewski” [Andrzej Zawadzki].

Wkrótce podchorąży „Naprawa” zorganizował oddziałek z dziesięciu ludzi, na czele których poszedł zdobywać czy też unieszkodliwiać bardzo nam przeszkadzający niemiecki karabin maszynowy. Krzyczał na chłopaków, bo za dużo ruszyło za nim na tę wyprawę. Chwilę potem „Naprawa” już nie żył. Była to pierwsza śmierć w naszym oddziale. Zrobiła duże wrażenie, ale ducha bojowego nie złamała, wręcz przeciwnie, wzmogła zaciętość.

***

W nocy z 1 na 2 sierpnia otrzymaliśmy rozkaz obsadzenia muru Cmentarza Ewangelickiego od strony Cmentarza Żydowskiego. Po dusznym dniu, w nocy zaczęło padać i zrobiło się zimno. Musieliśmy się schować pod zdobytą na Niemcach plandeką zarzuconą na jakiś pomnik. Chłopcy pełnili służbę całą noc na deszczu. Zmoknięci i zmarznięci przychodzili ogrzać się pod plandekę.

Okoliczna ludność częstowała nas w nocy gorącą zupą, ugotowaną naprędce dla powstańców. Gdy zaczęło świtać, zostaliśmy zluzowani z posterunku. Udaliśmy się do małego domku na terenie cmentarza, gdzie chłopcy przynieśli swoje prowianty, zgromadzone w czasie koncentracji na ulicy Okopowej. Przystąpiłam do ich rozdzielania. Wkrótce dano nam znać, że nadszedł i dołączył do nas nasz dowódca porucznik „Porawa” wraz z podporucznikiem „Prawym” i jego licznym plutonem, który przedzierając się do nas na Cmentarz Ewangelicki stoczył już kilka potyczek z Niemcami i stracił kilku ludzi. (…)

Dowódca przywitał nas serdecznie. W swoim przemówieniu poinformował nas, że nasz oddział o dotychczasowym kryptonimie „993/W” będzie się od dziś nazywać kompania „Zemsta”. Naszym celem będzie pomszczenie strat zadanych naszej kompanii przez Niemców w pierwszym dniu powstania. Następnie odmaszerowaliśmy na posesję Domu Starców i otrzymaliśmy kwatery w szkole przy Karolkowej. Nie dano nam tam długo odpoczywać, bo czołg niemiecki zajechał od strony Żytniej i musieliśmy otworzyć do niego ogień. Po odparciu tego ataku odbył się pogrzeb podchorążego „Naprawy” – bardzo uroczysty, ale na samo miejsce wiecznego spoczynku odniosło go na ramionach tylko kilku kolegów. Został pochowany na terenie cmentarza kalwińskiego. (…)

Czytaj więcej

Perspektywa świadka, perspektywa ofiary

***

Zostałyśmy sanitariuszkami bojowymi i przydzielono nas do poszczególnych plutonów. Zostałam przydzielona do plutonu pierwszego, pod dowództwo podporucznika „Prawego”. Ciekawa rzecz, że pierwszy opatrunek zrobiłam wrogowi – żołnierzowi niemieckiemu, którego przyniesiono na punkt postoju oddziału.

W drugim dniu powstania zjawiła się u nas przystojna dziewczyna z plecakiem, w oficerkach. Miała przydział jako sanitariuszka (zaliczyła jeden rok medycyny) do jednostki na Burakowie. Tam nie mogła się dostać ze względu na silne walki. Dowódca namówił ją, aby została z nami i tak się stało. (…).

W tym samym dniu część naszego oddziału z „Andrzejewskim” na czele została wyznaczona do przyniesienia jednakowych mundurów dla całej naszej kompanii ze składów niemieckich, zdobytych przez nasze wojsko na ulicy Stawki. Wyruszyliśmy więc przez Cmentarz Żydowski do Cmentarza Powązkowskiego i tam tyralierką, ostrożnie, bo nie znaliśmy sytuacji i nie wiedzieliśmy, w czyich rękach jest Cmentarz Powązkowski, posuwaliśmy się dalej. Dopiero przy kościele na Powązkowskiej zobaczyliśmy ludzi. Okazali się Polakami. Dalej już śmiało, ale ostrożnie z powodu dużego ostrzału, doszliśmy do Stawki.

W niemieckich składach naładowaliśmy tyle ubrań, ile było potrzeba i ruszyliśmy trochę inną drogą z powrotem do kompanii. Nie zapomnę nigdy, jak na Stawkach dla ułatwienia sobie dźwigania dużej ilości garderoby, chłopcy postanowili na miejscu się przebrać. „Dan” [Walerian Różalski] z nonszalancją zrzucił w błoto swój elegancki granatowy [kapelusz] hückel. Uważał, że nie będzie mu już potrzebny. Po powrocie cały nasz oddział wystroił się pięknie i stanął w dwuszeregu dla zaprezentowania się dowódcy. My, kobiety, nie chciałyśmy włożyć spodni, uważając, (…) że to byłoby niepotrzebne małpowanie chłopców. Pozostałyśmy w spódniczkach, wkładając tylko przepisowe bluzy i czapeczki, ale za dni kilka musiałyśmy przeprosić się ze spodniami, bo dalsza egzystencja była niemożliwa. Było zimno w nogi na dyżurach w nocy, a gdy trzeba było się czołgać po nierównym terenie, gołe kolana tego nie wytrzymywały.

2 sierpnia 1944 r. Ppor. Kazimierz Barszczewicz „Henryk” i por. „Ryś” (z lewej) z kompanii „Zemsta”

2 sierpnia 1944 r. Ppor. Kazimierz Barszczewicz „Henryk” i por. „Ryś” (z lewej) z kompanii „Zemsta” batalionu „Pięść” niosą trumnę poległego ppor. Tadeusza Towarnickiego „Naprawy”. W głębi z lewej ppor. Jan Kowalczyk „Kieł”, z lornetką po prawej ppor. Eugeniusz Kuźwa „Hipek”, dowódca 169 plutonu batalionu „Kiliński”

Foto: Stefan Bałuk / ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego

***

Piątego dnia powstania wzięto nas do galopu. Niemcy zaczęli dociskać od strony Woli i trzeba było pomóc zmęczonym chłopcom z „Parasola”. „Andrzejewski” ze swoimi chłopcami poszedł na ulicę Młynarską za Wolską. Pluton podporucznika „Prawego” skierowany został za Cmentarz Ewangelicki w kierunku Koła. „Nina” i ja byłyśmy na razie na cmentarzu przy majorze „Okoniu” [Alfonsie Kotowskim], ale za chwilę musiałyśmy wyruszyć za oddziałem i nieść pomoc rannym. Było ich wielu, choć nie z naszego oddziału. Wtedy właśnie przekonałyśmy się o konieczności ubrania się w spodnie. Musiałyśmy czołgać się w jakichś rowach pełnych pobitego szkła. W tym momencie osłaniał nas sam dowódca „Porawa” karabinem maszynowym ustawionym na pobliskim płocie.

Pierwszego rannego spostrzegłam w głębokim leju po bombie czy też pocisku artyleryjskim. Miał przestrzelone ramię. Stoczyłam się do niego po pochyłości leja. W bardzo niewygodnej pozycji zatamowałam krew i założyłam opatrunek. Klęczałam przy tym na jednym kolanie, drugą nogą podpierałam się o dno leja, w którym była woda. Noga moja pogrążała się coraz bardziej i gdy skończyłam opatrunek, wodę już miałam powyżej kolana.

Robiąc ten opatrunek, słyszałam znad leja, poprzez strzelaninę, jęk i wołanie o pomoc drugiego rannego. Chciałam do niego zaraz iść, ale podporucznik „Prawy”, schowany w pobliżu za jakimś załomem muru, powiedział stanowczo: „Wykluczone, silny ostrzał idzie dołem ulicy”. Nie mogłam się pogodzić z myślą, że ktoś koło mnie wzywa pomocy, a ja, będąc blisko, muszę pozostać na to wołanie głucha.

Wyczołgałam się z leja na drugą stronę ulicy w jakieś krzaki i znalazłam się w tej samej linii, co ranny wzywający pomocy. Zamieniłam z nim kilka słów. Był to młody chłopak, goniec posłany do dowództwa z meldunkiem. Raniony był w udo z tyłu. Noga wyglądała fatalnie. O założeniu opatrunku na taką nogę pod silnym ostrzałem nie było mowy. Trzeba by było podciągnąć go w bardziej bezpieczne miejsce, chociażby w krzaki, gdzie się znajdowałam. Bez wzięcia uprzednio nogi w szynę byłoby to bardzo bolesne dla rannego. Ale od czego mam w torbie sanitarnej specjalnie wyjałowione strzykawki i środek znieczulający? Nabrałam więc lekarstwa w strzykawkę, podczołgałam się do rannego i zrobiłam mu zastrzyk. Chłopak widząc, że nie jest sam, że jest ktoś blisko, nabrał otuchy i przy mojej pomocy podczołgał się w krzaki. Tu już, względnie wygodnie, zrobiłam mu właściwy opatrunek, zatrzymałam przebiegające sanitariuszki z noszami i odesłałam biedaka na tyły do szpitala.

Opatrunek zabrał mi dużo czasu, bo noga była solidnie strzaskana. Gdy się z tym uporałam, wypad na Koło miał się już ku końcowi i nakazano wycofywanie. Rannych było moc, trzeba było pomagać ich dźwigać. Zabrakło noszy, robiliśmy więc prowizoryczne z karabinów i tak, w niewygodnej pozycji, ciągnęliśmy tych biedaków, często umierających nam na rękach. Nie chcieliśmy zostawić żadnego, bo wiedzieliśmy, że Niemcy każdego dobijają.

***

[10 sierpnia] nasz dowódca postanowił iść na Okopową i wesprzeć pluton „Andrzejewskiego”. Trzeba było przejść getto. Przeskakując ulicę Dzielną na rogu Stawek, nasz oddział został ostrzelany z działa pociągu pancernego z Dworca Gdańskiego i licznie poraniony. Ja również zostałam ranna dwoma odłamkami w udo. Ranni byli ze mną „Błękitny” – Szczepan Dworzyński, „Jamar” [Jan Sobczak] (drugi raz w nogi, pierwszy raz był ranny w dniu wybuchu powstania) i jeszcze kilku innych. Musieliśmy się cofnąć do szkoły na Stawki, aby poopatrywać rannych. Było ich sporo – ale całe szczęście – wszyscy stosunkowo lekko. Kilku trzeba było jednak odesłać do szpitala. Pozostałam przy oddziale i wydawało mi się, że to nie będzie nic poważnego. Porucznik „Agaton” – Stanisław Jankowski – ze współczuciem zapytał, jak się czuję. Odpowiedziałam: „Zranienie drobne, ale się martwię, że blizna będzie widoczna z kostiumu kąpielowego.” Na to on wykrzyknął: „Kobieto! Tu nie wiadomo, czy z życiem wyjdziemy z tej całej sytuacji, a ona myśli już o kostiumie kąpielowym?!”.

Izabella Horodecka Konspiratorka z ulicy Walecznych. Wspomnienia z niemieckiej okupacji 1939–1945 Ośrodek Karta 2025

Od redakcji

„Relacja Izabelli Horodeckiej (z domu Malkiewicz), pseudonim Teresa, stanowi świadectwo szczególne. Pamięć ludzka jest ulotna, z upływem lat liczne fakty, okoliczności zacierają się i odchodzą w zapomnienie. Tymczasem zasadnicza część książki (…) została spisana wkrótce po wydarzeniach, w których uczestniczyła autorka” – pisze jej biograf, dr Michał Siedziako.

To materiał wyjątkowo bogaty: Izabella Horodecka, która w 1938 r. ukończyła kurs sióstr sanitarnych PCK, została zmobilizowana w sierpniu 1939 r. Z zespołem chirurgicznym szpitala polowego dotarła aż do Trembowli, skąd wróciła, spod okupacji sowieckiej, do Warszawy. Wiosną 1940 r. podjęła współpracę ze strukturami konspiracyjnymi „Wachlarza”, przygotowując

m.in. głośną akcję odbicia więźniów w Pińsku. Od marca 1943 r. została przeniesiona do referatu 993/W, czyli Oddziału Wykonawczego Wydziału Bezpieczeństwa i Kontrwywiadu Oddziału II KG AK, w którym kierowała kobiecą grupą wywiadowczą, uczestnicząc m.in. w akcjach likwidacyjnych agentów Gestapo. Opatrywała rannych, pełniła obowiązki łączniczki, w swoim mieszkaniu ukrywała Żydów i inne zagrożone osoby.

Podczas powstania walczyła jako łączniczka i dowódca patrolu sanitarnego w 1 kompanii „Zemsta” baonu „Pięść” zgrupowania „Radosław”, brała też udział w obronie Woli i Starego Miasta, była trzykrotnie ranna.

Za zgodą wydawcy – Fundacji Ośrodka KARTA – publikujemy fragment jej wspomnień z pierwszych dni walk na Woli. ∑