To wciąż te same pytania – czy było dowodem nieodpowiedzialności elit, czy nieuchronnym skutkiem aspiracji wymęczonego i marzącego o wolności pokolenia dzieci II Rzeczpospolitej? Czy jego klęska to zdrada Sowietów, czy może wynik pochopnych decyzji krótkowzrocznych dowódców, jak Okulicki? Czy ta ofiara miała jakiś historyczny sens i legła u podstaw polskiego mitu wolnościowego, czy też rzuciła na stos pokolenie, dzięki któremu losy powojennej Polski mogły się toczyć inaczej?

Minęło osiem dekad i te pytania wciąż nie znajdują ostatecznej odpowiedzi. Czy kiedykolwiek znajdą? Nie wiem. Zapewne nawet po tysiącu lat Powstanie Warszawskie będzie przedmiotem sporów, jakie dzieliły, i mitów, jakie wyrastały wśród Hellenów wokół wojny trojańskiej. Tyle że tamta zmitologizowana wojenka o peryferyjny Ilion była przez Greków wygrana. Powstanie to wielka narodowa klęska. Zagłada pokolenia; jego marzeń, jego młodości, jego poetów.

Czytaj więcej

Wspólnota w chwili ciszy

A jak go komentowali wielcy pisarze – rówieśnicy powstania? Gombrowicza irytowało, można to wyczytać na marginesie jego dzienników. A jednak nie odważył się poświęcić mu krytycznych passusów. Czy dlatego, że miał poczucie nieobecności? A może dlatego, że on – dezerter – bał się dotknąć świętości? Czesław Miłosz też nie wziął udziału w powstaniu. Wyjechał z Warszawy. Stchórzył, choć z dobrym efektem dla polskiej literatury; dane było mu przeżyć i doczekać późnej starości. Czy umiał być w sprawie powstania wyważony? W „Traktacie poetyckim” przedstawia je jako bezsilny gest niezdolnego do racjonalnego myślenia Dawida z procą. Zarazem to dla niego ostatni „wyczyn” Polski sanacyjno-endeckiej, której przywrócenia nie pragnął. „Nie mówcie mi o Polsce. Niechaj już nie pełza / Za mną ten trup, w spłowiałe odziany kontusze”. Owszem, łatwo było propagować takie poglądy prosto z werandy dworu Turowiczów w Goszycach.

Jeszcze Różewicz; żołnierz AK, pod bronią od 1943 r., choć nie brał udziału w powstaniu. „Ocalałem prowadzony na rzeź”. Przez kogo? Czy tylko przez Niemców? Czy na rzeź nie prowadzili aby dowódcy powstania? Możliwe, że tylko w niebie mają dostęp do pośmiertnych uwag o powstaniu Baczyńskiego, Gajcego czy innych poetów – ofiar tej strasznej daniny krwi. Ale kiedy próbuję sobie je wyobrazić, nie znajduję lepszego cytatu, niż słynne słowa jednego z żołnierzy batalionu „Zośka”: „Czy całe miasto może przeobrazić się w ten ohydny koszmar, koszmar, który tak bezlitośnie pochłonął młodzieńcze marzenia, naiwność, entuzjazm, wiarę w życie i siebie, wszelką radość, z wyjątkiem zwierzęcej radości przetrwania? Który zabrał mi tyle drogich, jakże bliskich osób, tyle wiary, a zostawił tylko poczucie własnej małości, bezsilności i wstrętu do samego siebie! Nie, to niemożliwe, przecież świat jest, musi być inny”. Miał, choć okrutne, do tych słów prawo. Był obecny. Przeżył. Doświadczył. W przeciwieństwie do tych, którzy nie doświadczyli powstania.

I tu się kryje chyba najważniejsza z prawd o Powstaniu Warszawskim: uczciwa jest tylko perspektywa uczestnika. Perspektywa świadka. Perspektywa ofiary. Inne są jak opowieści ślepego o kolorach. Relacja głuchego z premiery w filharmonii. Dlatego z taką czułością wsłuchuję się co roku w słowa tych, którzy przeżyli. Słuchajmy ich; choćby to były tylko zapisane słowa.