Nic nie wiemy o tym, że marzyła mu się poetycka kariera. Ani o tym, żeby miał ochotę pisać teksty piosenek. W ogóle nie wiemy, kim byłby: ten tryb warunkowy, przywołany w znanym wierszu Wisławy Szymborskiej o Baczyńskim („Do pensjonatu w górach jeździłby/ na obiad do jadalni schodziłby…”), którego powinniśmy używać wobec całego pokolenia Kolumbów, stosuje się w pełni i do Józefa Andrzeja Szczepańskiego. Na zawsze zapamiętanego pod swoim pseudonimem Ziutek, nosił go, kiedy umierał 10 września w szpitalu powstańczym na Marszałkowskiej w wieku 22 lat.

Wojenne wejście w dorosłość

Skoro tak niewiele o nim wiemy, to skąd to skojarzenie z Hemarem? Może stąd, że miał tak niezwykłą łatwość rymowania, iż był w stanie napisać swój „Pałacyk Michla” i kilka innych piosenek pod niemieckim ostrzałem, w chwilach wolnych od żołnierskiej służby. A może wzięło się z podobieństwa temperamentu politycznego i artystycznego? Bo przecież pisał Hemar i śpiewane przez wszystkich piosenki, i zaangażowane antykomunistyczne wiersze. Tak jak „Ziutek”, który jako testament zostawił nam antysowiecką „Czerwoną zarazę”, a szerokiej publiczności znany jest ze skocznego „Pałacyku Michla”. To wszystko jednak tylko mogłoby się wydarzyć w jego życiu, a co wydarzyło się w rzeczywistości?

Opis dzieciństwa – jeśli nie sielskiego, to w każdym razie spokojnego, pod skrzydłami rodziców i Marszałka – nawet w najbardziej rozbudowanych biografiach Józefa Szczepańskiego zajmuje kilka wersów: podstawówka w Jabłonnie, gimnazjum i liceum Władysława IV na warszawskiej Pradze, harcerstwo, wakacje w Jastarni, mała matura. We wrześniu 1939 ma 17 lat i wskakuje w dorosłość, najpierw wędrując z ojcem, radcą prawnym ministerstwa, na wschód, potem w pojedynkę przedzierając się do domu krewnych w Małopolsce.

„Każdy chłopaczek chce być ranny/ sanitariuszki – morowe panny” – pisał „Ziutek” o koleżankach i kol

„Każdy chłopaczek chce być ranny/ sanitariuszki – morowe panny” – pisał „Ziutek” o koleżankach i kolegach z „Parasola”

Foto: Joachim Joachimczyk / Muzeum Powstania Warszawskiego

Rodzina osiadła w majątku w Żurawiczkach niedaleko Rzeszowa – i tam mijają Ziutkowi kolejne trzy lata. Rok szkoły handlowej, nieregularne tajne komplety, nuda chwilami sielankowa (na zachowanych zdjęciach białowłosy prawie blondyn stoi obok panny z dorodnym warkoczem) pchnęły go do czynów. Szczepański dezerteruje z robót przymusowych, aresztowany przez gestapo trafia do obozu pracy w Dębicy, skąd ucieka, ukrywając się pod podwoziem ciężarówki…

Z kolegą z liceum, Tadeuszem Zalewskim, jesienią 1943 r. wyjeżdża do Warszawy, za jego przyczyną trafia na tajne komplety, ale i – co znacznie ważniejsze – do Grup Szturmowych Szarych Szeregów. Stamtąd, za sprawą Antoniego Sakowskiego (czyli „Mietka w kółko golonego” z „Pałacyku Michla”), do oddziału dywersji „Agat”, który stanie się zaczątkiem powstańczego „Parasola”.

W ciągu paru miesięcy do momentu wybuchu powstania zdążył nie tylko ukończyć kurs Szkoły Podchorążych „Agrykola”, ale też wziąć udział w kilku najgłośniejszych akcjach. Uczestniczy w zamachu na Kutscherę w lutym 1944 r.; w odbijaniu ze szpitala rannego Bronisława Pietraszewicza „Lota”; w kwietniu brawurowo ucieka przed gestapo z lokalu konspiracyjnego przy Długiej, ostrzeliwując się i skacząc przez okno; w lipcu uczestniczy w Krakowie w (nieudanej) akcji wykonania wyroku na dowódcy policji i SS Wilhelmie Koppe. W tzw. międzyczasie ostrzeliwuje kilka pociągów wojskowych i bierze udział w kilku potyczkach. I pisze.

Czytaj więcej

Z boisk na barykady

A piosenki śpiewały się same

W pierwszych wierszach widać, że pisał je licealista, który nasłuchał się piosenek legionowych, naśpiewał – harcerskich, naczytał na lekcjach polskiego Słowackiego. Może jeszcze Asnyka, może Staffa. Przy wszystkich ograniczeniach, jakie nakłada formuła „piosenki żołnierskiej”, która musi być pełna optymizmu i prostoty – żal, że tak mało w tych utworach śladu doświadczeń czasu wojny i wszechobecnej śmierci, a bodaj i etosu Szarych Szeregów. Owszem, co kilka wersów przywoływany jest granat „Filipinka”, „Gestapo” i „Krzyż Walecznych” – ale to tylko rekwizyty. Równie dobrze większość tych piosenek mogłaby powstać za czasów Legionów. Bo też cały był „Ziutek” z II RP.

Trudno o lepszy tego przykład niż „Pałacyk Michla”, ułożony w piątym dniu powstania, w czasie walk, w których brał udział jako strzelec wyborowy najpierw na rogu Karolkowej i Żytniej, a potem – na Wolskiej, w tytułowym pałacyku Michlera. Zapis to sytuacji nader wierny, pojawia się w nim „najmorowszy przełożony” – „Mietek”, intendentura, szafy i krowy, i panny, ze względu na które każdy chłopak chce być ranny. Piosenka ułożona została do melodii przewijającej się przez całe Dwudziestolecie. Podniosły wiersz Zygmunta Lubertowicza „Nie damy Popradowej fali” śpiewano po raz pierwszy w 1920 r., w dniach planowanego plebiscytu o sporne ziemie na granicy Polski i Czechosłowacji. A wróciła w 1938 r. po aneksji Zaolzia.

Tyle że z Dwudziestolecia byli wszyscy – i dlatego piosenki Ziutka „śpiewały się”, natychmiast podchwytywane były przez kolegów z batalionu, ulicę i miasto. Potencjał „Pałacyku Michla” rozpoznał nieomylnie Mieczysław Fogg i natychmiast włączył do swoich „koncertów ulicznych i szpitalnych”, które przeszły do legendy. Osmalone bibliografie powstańczych druków ulotnych wymieniają kilkanaście przedruków „Pałacyku…” jeszcze podczas niespełna 60 dni, jakie pozostały powstaniu – potem zaś nikt nie próbował już oszacować liczby publikacji, które idą w tysiące. A o pół kroku za „Pałacykiem Michla” idą przecież, jeśli chodzi o popularność, dwa inne wiersze-piosenki „Ziutka”: „Chłopcy silni jak stal” oraz „Ma Warszawa”. Wiadomo, jak bardzo potrzebne były takie utwory dla podniesienia ducha – jeszcze w 1942 r. „Biuletyn Informacyjny” ogłaszał konkurs „na Hymn Polski Podziemnej, marsz i piosenkę”.

Mniejsza zresztą o bibliografię, bo przecież sposób funkcjonowania piosenki jest szczególny: żyje, gdy jest śpiewana czy nawet nucona, podawana z ust do ust i nie zawsze potrzebuje zapisu słów czy nut. Tak stało się i z „Pałacykiem...”, i z „Warszawą…”, i z dwoma tuzinami innych utworów, należących do powstańczego kanonu, które przetrwały zakaz publicznych wykonań w czasach stalinowskich i niechęć władzy przez cały okres PRL. Oczywiście, co wie każdy etnograf, ceną za popularyzację bywa często anonimowość i brak precyzji. „Pałacyk Michla” czy (już nie Szczepańskiego) „Marsz Mokotowa” śpiewał lub przedrukowywał w powielaczowym śpiewniku każdy, nie troszcząc się specjalnie ani o poprawność wersji, ani o nazwiska twórców.

Pamięć o autorach przyszła dopiero po kilkudziesięciu latach, zna ich wielu uczestników akcji w rodzaju „Warszawiacy śpiewają (nie)zakazane piosenki”, odbywających się od 2008 r. Ale poza „Pałacykiem Michla” najmocniej pamiętany wciąż jest ten jeden, najmroczniejszy.

Piosenki Józefa Szczepańskiego podnosiły na duchu powstańcze miasto

Piosenki Józefa Szczepańskiego podnosiły na duchu powstańcze miasto

Foto: Stefan Bałuk / Muzeum Powstania Warszawskiego

Czerwona zaraza, czarna śmierć

Uderza, że w czasie walki twórczość Szczepańskiego dojrzewała już nie z miesiąca na miesiąc, jak zdarza się czasem młodym poetom, lecz z dnia na dzień. Dowódcy drużyny 1. kompanii „Parasola” udaje się wycofać swój oddział z Woli („chociaż chłopców zginęła połowa”). Na placu Krasińskich awansuje na stopień plutonowego podchorążego. Dwukrotnie – 18 i 21 sierpnia – odznaczony Krzyżem Walecznych („u nas nie ma okazji ni mówek”). 25 sierpnia powstaje wiersz epitafium dla dowódcy 1. kompanii Stanisława Leopolda „Rafała”. A cztery dni później, 29 sierpnia, wiedząc o oddziałach sowieckich stojących z bronią u nogi, pisze swój utwór, jeśli nie najsłynniejszy, to najbardziej dojrzały i na pewno najbardziej tragiczny: „Czekamy ciebie, czerwona zarazo/ byś ocaliła nas od czarnej śmierci”.

Jego nie ocaliła. Pierwszego września obejmuje po poległym Włodzimierzu Kalinowskim dowództwo tylnej straży Grupy Północ „Parasola”, osłaniającej ewakuację kanałami do Śródmieścia – i jeszcze tego samego dnia dostaje ciężki postrzał w brzuch. Niesiony kanałami, wyszarpywany spod gruzów zbombardowanego szpitala na Czackiego, kona jeszcze dziesięć dni.

Cena za napisanie dobrego wiersza bywa naprawdę wysoka.

Tekst ukazał się w „Rzeczpospolitej” w 2014 r.