W sierpniu 1944 r. pomoc walczącej Warszawie usiłowały nieść zmobilizowane oddziały Armii Krajowej z innych regionów. Największym takim zgrupowaniem, liczącym ponad 5 tys. ludzi, był Kielecki Korpus AK. Gdy do ogarniętej powstaniem stolicy pozostało blisko 100 km, a front sowiecko-niemiecki wciąż utrzymywał się na Wiśle, dowodzący korpusem pułkownik Jan Zientarski ps. „Ein” podjął trudną, niepopularną i grożącą wręcz buntem, decyzję o odwrocie.

Dlaczego? Wbrew dominującym nastrojom szanse przedarcia się słabo uzbrojonego zgrupowania przez otwarty, rzadko zalesiony teren uznał za iluzoryczne. „Ein” – przez Niemców jeszcze jesienią 1944 r. oceniany jako „świetny organizator” i „być może najzdolniejszy z dowódców AK” – nie przeceniał ponadto potencjalnego wpływu swoich ludzi na rezultat trwającego w stolicy powstania.

Przerwanie marszu na Warszawę nie oznaczało jednak rezygnacji z walki.

Lokalne oddziały AK, choć stopniowo demobilizowane, kontynuowały akcję „Burza”, utrzymując się w lasach na zachód od Kielc i Radomia aż do późnej jesieni 1944 r. Regularnie atakowane i rozpraszane, w większości nie dały się zniszczyć niemieckim obławom. Mimo decyzyjnego chaosu i braku jasnych wytycznych z Warszawy czy Londynu trwały, zaznaczając w terenie obecność podziemnej armii wiernej legalnym władzom Rzeczpospolitej i bynajmniej – wbrew zarzutom komunistów – nie unikającej walki z Niemcami. Walki – na co wskazują liczne meldunki wroga – prowadzonej zadziwiająco skutecznie. O ile w Warszawie na każdego poległego żołnierza lub funkcjonariusza formacji okupacyjnych przypadało sześciu powstańców, o tyle na Kielecczyźnie i terenach przylegających do niej analogiczny bilans rysował się zgoła odmiennie.

To akowcy – wprawdzie słabiej wyszkoleni i uzbrojeni, ale znający teren, zdeterminowani i sprawnie dowodzeni – na ogół okazywali się tu stroną zwycięską. Pomiędzy 1 sierpnia a 2 października 1944 r. żołnierze wywodzący się z Kieleckiego Korpusu AK i przyłączonych do niego podczas marszu na stolicę oddziałów stoczyli z formacjami okupacyjnymi ponad 40 zbrojnych starć.

Znamienne, jak przedstawiały się rezultaty 10 największych z nich.

Mapa Wehrmachtu Okręgu Radom

Mapa Wehrmachtu Okręgu Radom

Foto: (podkład i i szablon; Polona, Domena Publiczna)

Ceber, 4–5 sierpnia

Pierwszą dużą konfrontacją w ramach akcji „Burza” na Kielecczyźnie był atak 2 Sandomierskiego Pułku Piechoty AK na oddział Wehrmachtu stacjonujący we wsi Ceber w pobliżu Opatowa. Uderzenie przeprowadzone nocą z 4 na 5 sierpnia, jeszcze zanim przystąpiono do wspomnianego marszu na Warszawę, zupełnie zaskoczyło Niemców. Ci szykowali się do walki z nadciągającymi oddziałami sowieckimi, dążącymi do rozszerzenia świeżo uchwyconego na Wiśle przyczółku.

W wyniku akcji zginęło ponad 30, a do niewoli dostało się blisko 20 kolejnych żołnierzy niemieckich. Z kolei straty strony polskiej ograniczyły się do 5 poległych. Znamienne, że sztabowcy 4 Armii Pancernej Wehrmachtu odpowiadającej za ten właśnie odcinek frontu, odnotowując nazajutrz utratę miejscowości, mylnie przypisali jej zdobycie regularnym oddziałom sowieckim.

Daleszyce, 7 sierpnia

Zaledwie dwa dni później w położonych pod Kielcami Daleszycach kompanię Wehrmachtu – krótko po dokonanej pacyfikacji tej miejscowości – zaatakował oddział z Obwodu AK Busko, wspierany przez 4 Kielecki Pułk Piechoty AK. W wyniku kilkugodzinnego starcia Niemcy zostali wyparci. Jeszcze tego samego dnia administracja wojskowa Generalnego Gubernatorstwa odnotowała: „Miejscowość Daleszyce została opanowana przez bandę w sile ok. 200 osób”.

O ile po stronie polskiej w rezultacie stoczonej walki było zaledwie 4 rannych, w meldunku niemieckim, podsumowującym zdarzenie, straty własne oceniono na 15 żołnierzy: 7 poległych i zaginionych oraz 8 rannych. Niespełna tydzień po odniesionej klęsce Niemcy w odwecie ostrzelali i spalili dużą część zabudowań Daleszyc.

Czytaj więcej

Powstańcy prascy z pomocą walczącej Warszawie

Diabla Góra, 16 sierpnia

W połowie sierpnia 25 Piotrkowski Pułk Piechoty AK, zmierzając w rejon koncentracji zarządzonej przez pułkownika „Eina”, natrafił w okolicy Diablej Góry koło Opoczna na niemiecką ekspedycję karną. Akowcy zaatakowali przeciwnika. „16 sierpnia o godz. 13:00 pod miejscowością Klew banda licząca około 150 ludzi napadła na 40-osobowy pododdział, złożony z funkcjonariuszy żandarmerii, straży granicznej i SA [Sturmabteilung, nazistowska formacja paramilitarna – BW], prowadzący łapankę ludności do robót fortyfikacyjnych. Po kilkugodzinnej walce nasz pododdział został zniszczony” – donosił meldunek Wehrmachtu. Wynikało z niego, że ciężkie straty poniosła także wysłana na miejsce odsiecz.

W sumie Niemcy odnotowali tu utratę aż 42 zabitych i zaginionych oraz 16 rannych funkcjonariuszy i żołnierzy. Z kolei po stronie polskiej zginęło 10 akowców, a drugie tyle odniosło rany. Niepokojącą swym rozmiarem klęskę uwzględniono nawet w sprawozdaniu monitorującego sytuację na całym froncie wschodnim wywiadowczego Wydziału Obce Armie Wschód przy Naczelnym Dowództwie Wojsk Lądowych.

Antoniów, 21 sierpnia

Z inną ekspedycją karną, zorganizowaną dla odmiany wspólnie przez Wehrmacht i Waffen SS, zmierzyli się wkrótce w rejonie Antoniowa koło Szydłowca żołnierze 4 Kieleckiego Pułku Piechoty AK. I tym razem po kilkugodzinnej walce akowcy okazali się stroną wygraną. Wprawdzie skala zwycięstwa odbiegała od tej z przekazów partyzanckich, utrwalonych w okresie PRL, gdzie straty niemieckie szacowano na blisko 80 samych poległych, ale sukces i tak był niebagatelny – w meldunku, który spłynął do sztabu 4 Armii Pancernej Niemcy wskazali bowiem na utratę 36 ludzi: 19 zabitych (w tym 7 ochotników z Waffen SS) i 17 rannych. Równoległe straty poniesione tu przez oddział AK były dwukrotnie niższe – 8 Polaków zginęło, a 9 odniosło rany. Po walce akowcy wymknęli się obławie zorganizowanej przez stacjonujące w okolicy siły Wehrmachtu.

Dziebałtów, 26–27 sierpnia

U schyłku sierpnia kolejnego wypadu na jednostkę niemiecką dokonali żołnierze 2 Sandomierskiego Pułku Piechoty AK. Nocą z 26 na 27 sierpnia zaatakowali oni pododdział niemieckiej artylerii stacjonujący w Dziebałtowie koło Końskich. Według meldunku Sicherheitspolizei (Policja Bezpieczeństwa) podczas stoczonych w ciemnościach walk zginęło 8, a rannych zostało kolejnych 10 żołnierzy Wehrmachtu. „Bandyci spalili ponadto samochód ciężarowy” – dodawano. Z kolei po stronie polskiej było 3 poległych i 12 rannych. Zaczepna akcja miała na celu podnieść morale, wyraźnie osłabione po decyzji o wstrzymaniu marszu na pomoc Warszawie. Taki też rezultat odniosła. Zapewne dla zwiększenia efektu propagandowego w oficjalnym komunikacie AK wydanym krótko po walce ogłoszono, że w nocnym wypadzie na Dziebałtów zginąć miało aż 100 Niemców, co nie było prawdą.

Czytaj więcej

Prawda w grozie przeżyć

Radoszyce, 2–3 września

Mniej planowy charakter miały walki stoczone w dniach 2 i 3 września w rejonie Radoszyc, również blisko Końskich. Początek dało im ostrzelanie przez nieliczny patrol aprowizacyjny Narodowych Sił Zbrojnych (NSZ) i podobną grupę AK kolumny wojskowo-policyjnej zbliżającej się do miejscowości. Partyzanci mylnie wzięli Niemców szukających w okolicy dogodnych stanowisk artyleryjskich za ekspedycję karną. W reakcji ci faktycznie zaatakowali Radoszyce, a na pomoc mieszkańcom ruszyły stacjonujące w okolicy pododdziały 2 Sandomierskiego i 3 Koneckiego Pułków Piechoty AK.

Po kilku godzinach walki Niemcy wycofali się, by kolejnego dnia wrócić. Zamierzali pochować swoich zabitych i już planowo, w odwecie, spacyfikować Radoszyce. Ponownie jednak zostali odparci przez akowców. Ostatecznie znaczna część zabudowań uległa zniszczeniu, niemniej udało się uratować zdecydowaną większość mieszkańców. W sumie podczas dwudniowych walk o Radoszyce i sąsiednie Grodzisko Niemcy odnotowali utratę 26 zabitych i zaginionych, a także 12 rannych. Tymczasem straty śmiertelne oddziałów AK były w tym przypadku aż dziesięciokrotnie (!) niższe – 2 poległych. Rany odniosło 5 akowców.

Szewce, 18 września

Równie losowa była geneza starcia, które miało okazać się najbardziej spektakularnym akowskim zwycięstwem w skali całej niemieckiej okupacji. I w tym przypadku stoczyli je wspólnie żołnierze 2 i 3 pułków piechoty AK, którzy w połowie września przeszli do lasów na południowy zachód od Kielc. W okolicach miejscowości Szewce na ich pozycje natknął się dwuosobowy niemiecki patrol. Obaj żołnierze zginęli, ale po kilku godzinach na miejscu zjawiła się ok. 200-osobowa grupa poszukiwawcza ze stacjonującej w okolicy jednostki pionierów Wehrmachtu. Nie wiedząc o przebazowaniu w ten rejon silnych oddziałów AK, Niemcy nie zachowali ostrożności. Dopuszczeni na bliską odległość już w pierwszych chwilach po otwarciu ognia przez akowców ponieśli dotkliwe straty. Z czasem z pomocą przyszedł im pociąg pancerny, pododdział artylerii przeciwlotniczej z działkami szybkostrzelnymi, a także oddział żandarmerii z Kielc.

Mimo to bilans z górą sześciogodzinnego starcia dla strony niemieckiej był katastrofalny. Z kolei dla polskiej – zadziwiająco, wręcz nieprawdopodobnie korzystny. O ile akowcy po oderwaniu się od przeciwnika stwierdzili w swoich szeregach tylko 1 poległego i 17 rannych, w meldunku 4 Armii Pancernej Wehrmachtu, sporządzonym dzień po klęsce, odnotowano utratę aż 74 zabitych i zaginionych (w tym dwóch oficerów) oraz 12 rannych. Wymiar odniesionego sukcesu potęgował fakt, że Niemcy nie podjęli działań represyjnych przeciw okolicznej ludności.

Lasy włoszczowskie, 26–27 września

Po rozgromieniu oddziału Wehrmachtu pod Szewcami zgrupowanie partyzanckich pułków przeniosło się na zachód, do lasów koło Włoszczowy. Tu akowcom udało się przyjąć zrzut ludzi i sprzętu, ale szybko zostali namierzeni. W rezultacie pod koniec września musieli zmierzyć się z obławami, prowadzonymi wspólnie przez siły Wehrmachtu, Sicherheitspolizei i Ordnungspolizei (Policja Porządkowa). Do najcięższych walk doszło 26 września pod Radkowem i dzień później w okolicach Zakrzowa.

I tym jednak razem oddziały AK okazały się stroną zwycięską – o ile Niemcy po zaciętych dwudniowych walkach meldowali utratę aż 36 poległych, Polacy mieli ich zaledwie 9. Liczba rannych po stronie niemieckiej pozostaje nieznana, natomiast po polskiej wyniosła 26 ludzi. Choć akowcy ponownie wyszli z opresji obronną ręką, wobec narastającego zagrożenia pułkownik „Ein” podjął decyzję o częściowej demobilizacji i rozproszeniu zgrupowania na mające działać osobno mniejsze oddziały.

Czytaj więcej

Chłopiec spod „Parasola”

Lasy przysuskie, 26 września

Równolegle do obław prowadzonych w lasach włoszczowskich, Niemcy zorganizowali opatrzoną kryptonimem „Waldkater” („Leśny Kot”) operację antypartyzancką przeciw siłom 25 Piotrkowskiego i 72 Radomskiego Pułków Piechoty AK, stacjonujących dla odmiany w lasach pod Przysuchą. Walki rozpoczęte o świcie 26 września trwały do końca dnia. Akowcy ponownie nie dali się zaskoczyć, skutecznie odpierając kolejne natarcia. Znamienne, że angażująca poważne siły operacja została przez Niemców otwarcie uznana za klęskę w podsumowującym ją raporcie.

Partyzanci mieli 15 zabitych i zaginionych, drugie tyle rannych. Na podstawie zachowanej dokumentacji trudno jednoznacznie wskazać jak duże były straty niemieckie. Za minimalną w tym kontekście uznać można podaną w przywołanym raporcie liczbę 33 poległych i 10 rannych, ale ich skala – co sugerują inne związane z przebiegiem akcji policyjne i wojskowe meldunki – mogła być nawet trzykrotnie większa i sięgać blisko 90 zabitych. Na tyle też oceniali straty przeciwnika Polacy, którzy niesieni entuzjazmem po odniesionym zwycięstwie wkroczyli do Przysuchy, gdzie zaatakowali lokalny posterunek żandarmerii. Dla odmiany już bez powodzenia.

Piotrowe Pole, 1–2 października

Ostatnią z dużych walk, stoczonych przez siły Okręgu AK Radom-Kielce jeszcze przed upadkiem Warszawy, były dwudniowe starcia pod Piotrowym Polem w pobliżu Iłży. Była to zarazem jedyna konfrontacja oddziałów AK – w tym przypadku wspieranych przez grupę partyzantów sowieckich – nie z obławą wojskowych jednostek tyłowych lub policji, lecz z regularnymi oddziałami frontowymi 4 Armii Pancernej Wehrmachtu. To one bowiem, dysponując wsparciem lotniczym i pancernym, odpowiadały za przeprowadzenie operacji „Wotan”, której celem było oczyszczenie bliskiego zaplecza frontu.

W przeciwieństwie do wszystkich innych wymienionych wyżej starć, tym razem to Niemcy mieli okazać się stroną zwycięską. Zgrupowanie AK zostało rozbite, przy czym zginęło 60 Polaków i blisko 20 walczących u ich boku Sowietów. Z kolei Wehrmacht, mimo ogromnej przewagi liczebnej i sprzętowej, stracił w sumie 35 ludzi: 19 poległych i 16 rannych. Upowszechniona w okresie PRL wersja, jakoby walki pod Piotrowym Polem skończyły się krwawym, ale jednak zwycięstwem AK, kosztującym Niemców aż 200 ludzi, nie odpowiadała prawdzie. Niemniej nawet faktyczne straty, zadane przez nieregularne i słabo uzbrojone oddziały partyzanckie, uznane zostały przez sztabowców Wehrmachtu za poważne.

Zadanie dobrze wykonane

Wymienione wyżej starcia w aż 9 na 10 przypadków zakończyły się zwycięstwem strony polskiej. Kosztowały Niemców bezpowrotną utratę co najmniej 300 żołnierzy i funkcjonariuszy, podczas gdy poniesione równolegle w ich rezultacie śmiertelne straty po stronie akowskiej były trzykrotnie niższe.

W kolejnych jesiennych tygodniach, gdy przewaga niemiecka rosła, bilans ten wprawdzie stopniowo wyrównywał się. Niemniej do samego końca – znaczonego rozwiązaniem na przełomie listopada i grudnia ostatnich większych oddziałów – pozostał korzystniejszy dla żołnierzy AK.

Nawet jeśli po stronie niemieckiej przeciw akowcom walczyły głównie jednostki tyłowe i policyjne, ich przewaga w uzbrojeniu, wyszkoleniu, a często także liczebności pozostawała zasadnicza. Przeciwko sobie mieli bowiem – o czym często zapominamy – pospolite ruszenie, którego większość uczestników weszła do walki dopiero latem 1944 r., wcześniej nie mając doświadczenia bojowego. Osiągnięte w takich okolicznościach rezultaty były ewenementem na tle zmagań zbrojnych podziemia w całej okupowanej Polsce.

Walczącej Warszawie żołnierze „Eina” pomóc nie mogli. Swoje zadanie wykonali jednak z nawiązką.

Bartosz Wójcik jest pracownikiem Muzeum Historii Polski. Ostatnio publikował m.in. w „Przeglądzie Historyczno-Wojskowym” i na portalu historiabezkitu.pl