Po wtorkowym wystąpieniu prokuratora Nowego Jorku Alvina Bragga wątpliwości mają nawet najwięksi krytycy Donalda Trumpa. W tym jego były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego i autor wspomnień głęboko obciążających miliardera John Bolton czy kandydat republikanów w wyborach 2012 r., senator z Utah Mitt Romney. Przeciwko Trumpowi wytoczono 34 zarzuty, z których każdy teoretycznie niesie groźbę kary do czterech lat więzienia. Na pierwszy rzut oka oskarżonemu, który do niczego się nie przyznaje, grozi łącznie ponad 100 lat więzienia.

Chodzi jednak o błędne zapisy księgowe. Jak ten odnoszący się do zapłaty 130 tys. dol. gwieździe porno Stormy Daniels za jej milczenie w sprawie rzekomego romansu z późniejszym prezydentem USA. Wpłata została dokonana przez ówczesnego adwokata Trumpa Michaela Cohena, który dostał zwrot pieniędzy od swojego mocodawcy poprzez zapłatę za rzekome usługi prawne. Podobne wpłaty przez fikcyjne spółki dostała inna kochanka polityka, jak i odźwierny Trump Tower, który miał wiedzieć o ukrywanym dziecku prezydenta. 

Czytaj więcej

Donald Trump został aresztowany

Jednak takie czyny są w Ameryce klasyfikowane jako wykroczenia, a nie przestępstwa. Chyba że prokurator udowodni, że służyły one do złamania prawa na znacznie większą skalę. Bragg wskazał, że chodzi o prawo wyborcze, co jednak jest kompetencję prokuratorów federalnych, nie stanowych. Nigdy w historii USA aktualnemu lub byłemu prezydentowi nie wytoczono procesu karnego. Nie doszło do tego nawet przy okazji Watergate i podsłuchów, jakie założono w siedzibie Partii Demokratycznej za wiedzą Richarda Nixona. Powód do takiego precedensu, jaki znalazł Bragg i jaki jest gotowy rozważyć sędzia Juan Merchan, wydaje się w tym kontekście wątpliwy.

Inicjatywa Bragga może mimo wszystko przetrzeć drogę do przedstawienia znacznie poważniejszych zarzutów karnych wobec Trumpa, np. gdy idzie o próby utrzymania się siłą u władzy mimo przegranej w wyborach w listopadzie 2020 r. Ale jest też możliwe, że ułaskawienie Trumpa tylko potwierdzi w oczach jego zwolenników tezę, że wymiar sprawiedliwości jest narzędziem politycznym w rękach jego oponentów. Wówczas nowojorski prokurator tylko przyczyniłby się do powrotu miliardera do Białego Domu. Byłoby to fatalne. Tak dla demokracji w USA, jak i bezpieczeństwa Polski.