Zespół prawników Donalda Trump długo negocjował z sędzią Sądu Najwyższego Nowego Jorku Juan Manuelem Merchanem przebieg wtorkowych wydarzeń. Ale uzyskał stosunkowo niewiele, bo inaczej niż w Biały Dom czy w trakcie kampanii wyborczej, tym razem to nie do miliardera należy ostatnie słowo w tej sprawie. Aby Ameryka nie była świadkiem podobnego upokorzenia, adwokaci domagali się, aby z sali rozpraw zostały wykluczone ekipy telewizyjne. To pokazuje skalę wyzwania dla człowieka, który doszedł do najwyższego urzędu w państwie dzięki znakomitej sztuce manipulowania mediami.
Stanęło na kompromisie: Merchan zapowiedział, że na salę obrad będą na kilka minut wpuszczeni fotografowie pięciu mediów. Potem zostanie już jedynie czterech portrecistów.
Trump, który pojawił się wczesnym popołudniem czasu nowojorskiego w budynku sądów, został aresztowany jak każdy, komu sędzia ma przedstawić oficjalnie zarzuty karne. Miały mu zostać pobrane odciski palców. Do końca nie było jednak pewne, czy zostanie także zrobione jego zdjęcie policyjne - ostatecznie tego zaniechano, co zauważył reporter "New York Timesa".
45. prezydent USA nie miał natomiast mieć założonych kajdanków, a zamiast oczekiwać w celi na początek obrad, przygotowano dla niego zwykłe pomieszczenie biurowe. Cały czas był eskortowany przez funkcjonariuszy Secret Service.
Donald Trump usłyszał 34 zarzuty. Nie przyznał się do żadnego.