– To był najlepszy mecz, odkąd przyjechałem do Manchesteru. Ale bylibyśmy głupi, gdybyśmy pomyśleli, że we wtorek czeka nas równie łatwe spotkanie – Pep Guardiola tonuje zachwyty nad swoim zespołem po zwycięstwie nad Stoke (7:2).
Manchester City słusznie wymieniany jest jednym tchem razem z Barceloną czy PSG jako drużyna grająca obecnie najładniejszy futbol w Europie. Imponuje siłą ofensywną (37 bramek we wszystkich rozgrywkach), choć do defensywy też trudno mieć zastrzeżenia (tylko pięć straconych goli, w tym ani jednego w LM).
– Atak i obrona to naczynia połączone, nie da się ich rozdzielić. Nie pytajcie mnie, dlaczego jesteśmy tak skuteczni, bo nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi. Gramy praktycznie tym samym składem co rok temu, ale zyskaliśmy więcej pewności siebie. Czujemy, że jeśli stworzymy okazję, to zakończy się ona bramką – tłumaczy Guardiola.
W Premier League Manchester City uzbierał ich już 29 – bardziej płodny w pierwszych ośmiu kolejkach był poprzednio Everton, jeszcze w XIX wieku. W dodatku odpowiedzialność za kreowanie i wykańczanie sytuacji rozkłada się w Manchesterze na kilku piłkarzy: gdy Sergio Aguero leczy kontuzję albo ma słabszy dzień, sprawy biorą w swoje ręce Gabriel Jesus, Raheem Sterling czy Leroy Sane. Ta trójka zdobyła w sumie 18 goli (wliczając Champions League), ofensywne trio Napoli (Dries Mertens, Jose Callejon, Lorenzo Insigne) – 20. We wtorek będzie okazja się przekonać, kto ma większą siłę rażenia.
W Tottenhamie wszystko kręci się wokół Harry'ego Kane'a. W 2017 roku Anglik strzelił już 43 bramki, tyle samo co Cristiano Ronaldo, ale potrzebował do tego ośmiu meczów mniej. Przed nim są tylko Robert Lewandowski (45) i Leo Messi (49).