Nomenklatura wiecznie żywa

W Polsce mamy dziś system, który wyklucza społeczeństwo z procesu rządzenia. Tym się on różni od autorytaryzmu, że rozwija się za fasadą demokratycznego państwa – pisze poseł PiS Krzysztof Szczerski

Aktualizacja: 23.01.2015 22:11 Publikacja: 23.01.2015 01:00

Nomenklatura wiecznie żywa

Foto: DUDEK JERZY/FOTORZEPA

Jak zdefiniować praktykę dzisiejszego sposobu funkcjonowania polskiego systemu politycznego? Z pewnością nie jest to wzorzec otwartej demokracji, ale też nie jest to jakaś forma autorytaryzmu. Najbardziej adekwatne pojęcie w tym przypadku to słowo kratokracja, czyli władza władzy. Celem kratokracji jest trwanie poprzez ciągłe replikowanie się jej w systemie państwa.

W odróżnieniu od systemów rządzenia opartych na jakiejś ideologii lub zespole koncepcji programowych, kratokracja w swojej istocie jest światopoglądowo neutralna, bo nie spaja jej żadna myśl polityczna, lecz czysty pragmatyzm utrzymywania się przy władzy. Pozorując zaangażowanie ideowe, tworzy ona eklektyczny zbiór haseł zaczerpniętych i od lewicy, i od prawicy, przedstawiając się tym samym jako swoista synteza wszystkich nurtów politycznych. Jednocześnie szermuje sloganem o swojej rzekomej apolityczności („nie uprawiamy polityki, tylko budujemy mosty") lub wprost atakuje opozycję za uprawianie polityki, której nadaje cechy pejoratywne („mamy dość polityki, bo ona tylko skłóca społeczeństwo").

Legitymizująca zależność

Tyle że w kratokracji elita rządząca wcale nie jest neutralna. Nie jest to bowiem technokracja, czyli władza pragmatycznych urzędników. Kratokracja to władza bezwzględnie polityczna, tyle że jako główny cel stawia ona sobie opanowanie systemu politycznego, aby wykluczyć możliwość demokratycznej zmiany elity rządzącej. Dla realizacji tego celu kratokracja zachowuje się jak kameleon – jest w stanie przepoczwarzyć się w dowolną światopoglądowo formułę – jednego dnia odwoływać się do wartości chrześcijańskich i narodowych, aby po tygodniu zmienić skórę na lewicowy tolerancjonizm. I za każdym razem przedstawiciele kratokracji będą z równym przekonaniem uzasadniać nowe stanowisko. Nie da się zatem z nimi konfrontować na polu sporów ideowych, bo żadna opcja nie jest dla nich warta obrony.

W wymiarze instytucjonalnym kratokracja to nie są ani rządy ogółu obywateli, ani też rządy charyzmatycznej czy bezwzględnej jednostki. Nie są to nawet rządy partii, bo szeregowy aktyw partyjny, który wyniósł grupę rządzącą do władzy, rychło staje się jej klientem mającym tylko niewielką, względem innych obywateli, relatywną przewagę w dostępie do poszczególnych instytucji państwa.

Tu nie rządzi bowiem partia, lecz aparat, czyli nomenklatura. Dlatego żeby trwać, kratokracja  potrzebuje nieustannego rozrostu administracji państwa, a szczególnie tych jej części, które znajdują się na styku polityki i gospodarki, i które mogą swobodniej dysponować zasobami publicznymi – majątkiem i pieniędzmi. Instytucje państwa i dobra publiczne stanowią bowiem pożywkę dla stworzenia systemu zależności między obozem władzy a jego zapleczem społecznym i gospodarczym. Zależność ta jest z kolei gwarancją legitymizacji kratokracji, czyli jej prawomocności. Kratokracja rządzi bowiem z przyzwolenia osób od niej zależnych.

Jeśli aparatowi uda się do tego systemu wciągnąć wystarczająco dużą liczbę wyborców, to kratokracja jest w stanie replikować się także w procedurze wyborczej o cechach pozornie demokratycznych. Widzimy to w  sposób jaskrawy w wielu polskich gminach czy powiatach, a coraz częściej już i na poziomie województw, czemu sprzyja system redystrybucji środków unijnych.

Na poziomie centralnym replikacja kratokracji poprzez procedurę wyborczą wymaga bardziej skomplikowanych operacji, ale jest także do uzyskania. Można ją osiągnąć metodami perswazyjnymi – poprzez stworzenie ograniczonego rynku medialnego, dla którego istotną częścią przychodów są reklamy i zlecenia publiczne. To z kolei powoduje, że jest on podatny na bodźcowanie przez władzę i skłonny do jej popierania, albo metodami inwazyjnymi – poprzez odpowiednią kontrolę przebiegu głosowania z interwencją korygującą tam, gdzie jest to niezbędne, czyli tam, gdzie obywatele nie są skłonni przedłużyć istnienia systemu władzy.

Rządy monokoalicji

Najważniejszym elementem kratokracji jest eliminacja woli społecznej z procesu rządzenia. Obywatele rozumiani są jako zagrożenie dla systemu w dwojakim rozumieniu. Po pierwsze, kratokracja boi się niekontrolowanych zachowań i działań ludzi i uruchamia odruch obronny w postaci niechęci i pogardy wobec przejawów aktywności publicznej obywateli, a z czasem podejmuje z nimi walkę. Dlatego czyni wszystko, by zatomizować społeczeństwo, wywołać u ludzi odruch ucieczki w prywatność lub wejście przez nich w strategie indywidualnego dostosowania. Przeciwstawia się każdemu przejawowi działania zbiorowego – czy to będą związki zawodowe, marsze organizowane nie przez władze, czy obywatelskie inicjatywy ustawodawcze, wnioski o referenda czy nawet obywatelskie media. Są one dla kratokratycznego aparatu potencjalnie niebezpieczne. Dlatego w zamian wspiera on inicjatywy legitymizujące obóz władzy.

Po drugie, w obywatelach tkwi potencjał konkurencyjności. Tymczasem nomenklatura z definicji musi być selektywna, to znaczy dostęp do jej szeregów musi być ograniczony za pomocą mechanizmu kooptacji, a nie konkurencji. Większość członków aparatu władzy przegrałaby bowiem na otwartym rynku pracy czy naborze, w którym obowiązywałyby zdrowe zasady rywalizacji. Dlatego nie może do tego dopuścić. Dotyczy to także koncesjonowanych obszarów rynku, na których w warunkach normalnej konkurencji, powiązani z aparatem władzy przedsiębiorcy musieliby przegrać ze zdolnymi, nowymi podmiotami. Aparat kratokratyczny tworzy więc liczne bariery wejścia na rynek – i to nie tylko w segmencie dóbr materialnych, ale i także np. kultury – po to, by selekcjonować graczy.

Powyższy opis to tylko ogólny zarys teorii kratokracji, której praktyczny rezultat obserwujemy obecnie w Polsce pod rządami monokoalicji PO–PSL. Wszystkie patologie takiego modelu widzimy w codziennej praktyce funkcjonowania państwa. Jego instytucje ulegają szybkiej degeneracji, której jednym z etapów kulminacyjnych był ostatni skandal wyborczy podważający zaufanie Polaków do najpowszechniejszego i najbardziej podstawowego mechanizmu demokracji, jakim jest procedura wyłaniania władz poprzez głosowanie powszechne. Wcześniej zdarzyło się wiele pomniejszych sygnałów świadczących o krzepnięciu w naszym kraju systemu kratokratycznego – od odrzucania projektów obywatelskich przez żerowanie na majątku publicznym po odmowę pociągania do politycznej odpowiedzialności skompromitowanych przedstawicieli nomenklatury w aparacie państwa.

Demokracja otwarta, której w Polsce dziś nie ma, opiera się na całkowicie innych zasadach. W takiej demokracji święte są trzy zasady.

Po pierwsze, demokracja polega na tym, że w wyniku głosowania dopuszcza się zmianę władzy. Wybory nie są ceremoniałem potwierdzenia kratokracji, ale legalną drogą odsunięcia nomenklatury od stanowisk w strukturach państwa. A skoro tak, to demokratyczna władza organizuje proces wyborczy w ten sposób, by to wola społeczna rozstrzygała o wyniku wyborów w sposób nieskrępowany i niemanipulacyjny.

Po drugie, demokracja otwarta opiera się na zasadzie zbalansowania politycznego, czyli równoważnej roli systemowej partii rządzących i opozycyjnych. Oznacza to, że w żywej demokracji różne strony sceny politycznej aspirujące do tego, by w wyniku poparcia głosujących w wolnych wyborach obywateli przejąć rządy, traktowane są jako niezbędny element ustroju. Bycie w opozycji do władzy jest w demokracji działaniem prosystemowym, bo przynosi stabilizację poprzez równoważenie aparatu władzy, a nie antysystemowym, jak uważają różne polskie autorytety polityczno-medialne, które zdają się dopuszczać jedynie działania opozycji prorządowej. To swoisty polski fenomen nieznany logice ustrojowej żadnego państwa.

Po trzecie, niezbędnym elementem demokracji jest otwarty rynek idei politycznych i swoboda konkurencji między poszczególnymi siłami. Każdy obywatel musi mieć gwarancję, że popieranie opozycji nie tylko nie ma charakteru społecznie wstydliwego i prowadzącego do społecznego wykluczenia, ale przede wszystkim, że nie wiąże się ono z przejawami środowiskowego potępienia i nie jest kosztowne poprzez niesienie ryzyka utraty pracy, kontraktu, awansu i innych praw.

W obronie konstytucji

W dzisiejszej Polsce trudno dostrzec obecność tych trzech podstawowych mierników jakości demokratycznego systemu politycznego. Pozostały jedynie jego fasada i forma, ale już nie duch. Za tą formą ukrywa się zaś rozrastający się system kratokracji.

Państwo, w którym panuje kratokracja, nie tylko szybko się psuje, stając się mniej efektywne, i traci szanse gospodarcze z powodu zablokowania dróg rozwoju, nie tylko niszczy potencjał społeczny, przekształcając obywateli w zasób, a nie podmiot polityki, ale przede wszystkim staje się coraz mniej bezpieczne i coraz bardziej podatne na zewnętrzne sterowanie z powodu własnej bezsilności i demoralizacji aparatu władzy.

A ponieważ można dostrzec dziś w Polsce zaawansowane stadium kratokracji, to najwyższy czas, by na poważnie mówić o konieczności obrony demokratycznego państwa prawa, zgodnie z tym, jak nasze państwo zdefiniowane jest w Konstytucji RP. To nie są słowa na wyrost, tylko wnioski z analizy rzeczywistości.

Autor jest posłem PiS, w roku 2007 był wiceministrem spraw zagranicznych

Jak zdefiniować praktykę dzisiejszego sposobu funkcjonowania polskiego systemu politycznego? Z pewnością nie jest to wzorzec otwartej demokracji, ale też nie jest to jakaś forma autorytaryzmu. Najbardziej adekwatne pojęcie w tym przypadku to słowo kratokracja, czyli władza władzy. Celem kratokracji jest trwanie poprzez ciągłe replikowanie się jej w systemie państwa.

W odróżnieniu od systemów rządzenia opartych na jakiejś ideologii lub zespole koncepcji programowych, kratokracja w swojej istocie jest światopoglądowo neutralna, bo nie spaja jej żadna myśl polityczna, lecz czysty pragmatyzm utrzymywania się przy władzy. Pozorując zaangażowanie ideowe, tworzy ona eklektyczny zbiór haseł zaczerpniętych i od lewicy, i od prawicy, przedstawiając się tym samym jako swoista synteza wszystkich nurtów politycznych. Jednocześnie szermuje sloganem o swojej rzekomej apolityczności („nie uprawiamy polityki, tylko budujemy mosty") lub wprost atakuje opozycję za uprawianie polityki, której nadaje cechy pejoratywne („mamy dość polityki, bo ona tylko skłóca społeczeństwo").

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Paweł Łepkowski: Izraelscy jastrzębie przegrywają z amerykańskimi demokratami
Opinie polityczno - społeczne
Radosław Sikorski: Reakcje na moje exposé potwierdzają to, co mówiłem o PiS
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Czaputowicz: Dlaczego premier Donald Tusk nie lubi Brytyjczyków?
Opinie polityczno - społeczne
Paweł Łepkowski: Czy branża hodowlana jest równie groźna dla klimatu jak przemysł i transport?
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Sondaże wyborcze. PiS utrzymuje przewagę, Tusk mobilizuje wyborców