Andrzej Rottermund: Pałac Saski nie jest ołtarzem ojczyzny

Pałac Saski, wzniesiony dla rosyjskiego kupca Jana Skwarcowa, nie ma dla nas żadnego znaczenia symbolicznego. W przeciwieństwie do Grobu Nieznanego Żołnierza – mówi prof. Andrzej Rottermund, laureat 25. edycji Nagrody im. prof. Aleksandra Gieysztora.

Publikacja: 19.03.2024 08:14

Prof. Andrzej Rottermund, historyk sztuki, muzealnik, wieloletni dyrektor Zamku Królewskiego w Warsz

Prof. Andrzej Rottermund, historyk sztuki, muzealnik, wieloletni dyrektor Zamku Królewskiego w Warszawie

Foto: Jarek Jaworski

W tym roku Nagroda prof. Aleksandra Gieysztora przyznawana przez Fundację Citi Handlowy im. Leopolda Kronenberga będzie wręczana po raz 25. Jak doszło do jej powstania?

W 1996 roku przy Banku Handlowym powstała Fundacja im. Leopolda Kronenberga i jej rada, której byłem członkiem. Celem Fundacji była edukacja ekonomiczna i finansowa. Pamiętajmy, że był to początek naszych przemian ustrojowych i wielu nie potrafiło się w nowym świecie poruszać. Ale ponieważ w radzie Fundacji było kilka osób związanych z kulturą: m.in. prof. Aleksander Gieysztor i ja, zaczęliśmy starania, by i kulturę, a szczególnie ochronę dziedzictwa, wpisać w misję fundacji. Ustanawiając nagrodę wypełniliśmy pewną lukę, ponieważ nie istniała wtedy żadna pozarządowa nagroda w dziedzinie ochrony dziedzictwa. Kiedy w 1999 roku prof. Gieysztor zmarł, postanowiliśmy uczcić jego udział w naszej radzie – nadając nagrodzie jego imię. Warto też przypomnieć, że profesor angażował się w różne działania społeczne związane z dziedzictwem. Jego marzeniem było stworzenie w Polsce organizacji nawiązującej do brytyjskiej National Trust. 

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Pałac Saski pomysłem na kampanię Rafała Trzaskowskiego? Niespodziewana wolta PO

Co w niej takiego cennego?

Siła społeczna tego ruchu. Założona w Wielkiej Brytanii w 1895 roku jako organizacja użyteczności publicznej, w połowie lat 80. liczyła 5 milionów członków. Jej misją jest ochrona tamtejszych zabytków i przyrody, a w praktyce opiekuje się wieloma historycznymi rezydencjami na terenie Anglii. Ich właściciele nie byli w stanie podołać wygórowanym, podatkowym zobowiązaniom i w zamian za możliwość mieszkania w swych rezydencjach przekazywali je National Trust, który zobowiązywał się do bezterminowej opieki nad nimi. Każdy członek National Trust płaci roczną składkę w wysokości 15 funtów (w 1986 roku!), w zamian dostając darmowy wstęp do wszystkich rezydencji znajdujących się pod jego pieczą, a było ich wówczas około 300 na terenie Anglii, Walii, Szkocji. Zostaliśmy zaproszeni na ich coroczny, generalny zjazd – robił wrażenie. Po powrocie profesor Gieysztor próbował namówić ówczesną minister kultury Izabellę Cywińską do stworzenia podobnej organizacji u nas. Przyjechał nawet do Polski jeden z jej szefów, ale na tym się skończyło.

Dziedzictwo nie zna granic, zwłaszcza w sytuacji Polski i jej historii

Po śmierci profesora Gieysztora pańskim zadaniem było przedstawianie najbardziej godnych wyróżnienia. Łatwe zadanie?

Niełatwe, ponieważ musieliśmy wybierać spośród wielu kandydatów zgłaszanych do nagrody, a równocześnie twardo trzymać się założonych kryteriów. Ale tylko w ten sposób można było zbudować prestiż tej nagrody. Nie wręczamy jej jedynie za sumienne, ale wynikające z obowiązków zawodowych wykonywanie pracy, ale za coś ponad to. Za każdym razem wybieraliśmy osobę wyróżniającą się pasją, otwartą na zawodowe i społeczne działania wykraczające poza służbowe obowiązki. Tak było od pierwszej edycji nagrody, która przyznana została Jerzemu Waldorffowi za stworzenie Komitetu Ochrony Powązek. Krzysztof Penderecki został uhonorowany nie tylko za stworzenie Europejskiego Centrum Muzyki w Lusławicach, ale za rewaloryzację dworu oraz – przede wszystkim – założenia ogrodowego. Podobnie w przypadku Andrzeja Wajdy, wyróżnionego za zaangażowanie w powstanie Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej „Manggha” w Krakowie.

Ale w ostatnich latach nagroda wyemigrowała z Polski – przyznana została dyrektorowi Muzeum Narodowego w Wilnie, a także Narodowej Galerii Lwowskiej.

To się wiąże z rozumieniem przez nas terminu: ochrona dziedzictwa. Dziedzictwo nie zna granic, zwłaszcza w sytuacji Polski i jej historii. To, co uważaliśmy kiedyś za naszą narodową spuściznę, dziś znajduje się na terenie nienależącym do naszego kraju. Ale też i my przejmowaliśmy „cudze” dziedzictwo i opiekowaliśmy się nim. Weźmy choćby malarza Marcella Bacciarellego: czy to, co namalował w Polsce, należy do polskiego czy włoskiego dziedzictwa? Ale oczywiście z dziedzictwem jest coraz więcej kłopotów.

Czytaj więcej

Jacek Czaputowicz: Czy Niemcy powinni odbudować Pałac Saski?

Jakich?

Istnieją konflikty między potrzebami ludzi a koniecznością jego ochrony. W swoim czasie na listę światowego dziedzictwa UNESCO zostały wpisane jako zabytkowe historyczne założenia miejskie, takie jak m.in., Wiedeń, Warszawa, Drezno. To ostatnie trzeba było, niestety, wykreślić, kiedy zbudowano most na wysokości Starego Miasta, by ułatwić życie mieszkańcom. Chociaż jego pojawienie się było zgodne z ich życzeniem i w przygniatającej większości opowiedzieli się za jego powstaniem, zrujnował panoramę miasta. Gdybyśmy jako Komitet Ochrony Światowego Dziedzictwa nie zareagowali, zachęciłoby to innych do pójścia w ślady drezdeńczyków, ponieważ zachowanie historycznych realiów nie zawsze jest wygodne. Teraz w Wiedniu inwestor wykupił w historycznym centrum  niedużą działkę, na której chce zbudować dwa wieżowce. Są naciski, by miasto się zgodziło, ponieważ inwestor dokłada pieniądze do innych potrzebnych inwestycji. Ale Wiedeń jako miasto historyczne może zostać skreślone z listy UNESCO. Z kolei Warszawa, wpisana na listę w roku 1980, nie spełniała wymogu autentyczności, ponieważ Stare Miasto zostało odbudowane niemal od zera. Zrobiono jednak wyjątek uznając odbudowę za symbol naszej niezniszczalności i odrodzenia po okrutnej wojnie, niezwykle ważny symbol dla tożsamości mieszkańców Warszawy. Obecnie w Międzyrządowym Komitecie Ochrony Światowego Dziedzictwa zasadniczo nie ma zgody na rekonstrukcje. Kamienna Palmyra w Syrii, zniszczona przez państwo islamskie, teoretycznie mogłaby zostać odbudowana, ale jest opór. Komitet UNESCO chce zachować jej entropię. 

Istnieją konflikty między potrzebami ludzi a koniecznością jego ochrony

W jakiej kondycji jest obecnie nasze dziedzictwo?

W Warszawie ciągle coś „wyskakuje”, jak choćby budynek na Placu Zamkowym, róg Podwala, w którym mieści się m.in. popularna restauracja. Reagowałem wtedy jako przewodniczący Polskiego Komitetu ds. UNESCO, sprowadzając na pomoc ekspertów z Francji. W dodatku zmieniają się zasady. Dziś już 10 lat po wybudowaniu jakiegoś budynku można wprowadzać go na listę tzw. ochrony konserwatorskiej współczesnego dziedzictwa. Zaczęło się od biurowców – w tej chwili w Warszawie jest ich na liście około 15. Tylko że po drodze były dwie rewolucje: covid powodujący zmniejszenie potrzeb powierzchni biurowych oraz nowe technologie. Biurowce budowane w latach 90. czy nawet po 2000 roku muszą być całkowicie przebudowywane lub budowane na nowo. Tylko jak to teraz zrobić? W USA, Brazylii stoją już puste biurowce, których nie można rozebrać z tych samych powodów co u nas. Zarastają więc roślinnością, stając się malowniczymi ruinami. Słynne dawniej warszawskie kino Relax też wpisano na taką listę ochronną, ale budynek nie jest konserwowany i odpowiednio zaopiekowany. Znalazł się inwestor chętny na jego zakup, ale pod warunkiem, że dostanie zgodę na jego wyburzenie, by postawić w tym miejscu dwa budynki. Nie dostał takiej zgody od konserwatora ani od ministra kultury. Ale z drugiej strony jeśli państwo uznaje, że jest to obiekt, który należy ochronić, trzeba go zakupić i się nim zaopiekować…

W ochronie dziedzictwa dzieje się tylko źle?

Nie jest najlepiej. Jako kolejny przykład trzeba przywołać potężny ruch tzw. cancel culture, czyli pozaprawne unieważnianie część dorobku naszej kultury. Niszczone są np. dzieła sztuki stworzone przez artystę, który według dzisiejszych norm ochrony praw człowieka postępował wiele lat temu nieetycznie. Ostatnio w Rzymie poszedłem ze znajomymi do parku i zobaczyłem zniszczony pomnik żyjącego w XX wieku artysty. Dopatrzono się, że w latach 30. XX wieku w Etiopii uwiódł nieletnią dziewczynę. Nie miało znaczenia, że było to artystycznie wartościowe dzieło sztuki. Takich przykładów są już setki.

Czytaj więcej

Minister Sienkiewicz: Nowe władze odbudują Pałac Saski

Jak sobie z tym radzić?

Tego nie wiem, ale staram się znaleźć też pozytywne strony niektórych współczesnych trendów w kulturze i nauce. W Amsterdamie mają wspaniałe i bogate muzeum historii miasta, w którym prezentowana jest wystawa pokazująca jego dzieje od wczesnego średniowiecza aż po XX wiek. Przedstawiają to bardzo ciekawie. Na ścianie w galerii głównej pokazują eksponaty chronologicznie w sposób tradycyjny. Równolegle do tej ekspozycji wprowadzili rodzaj „korytarza”, na ścianach którego eksponują dokumenty i inne materiały odnoszące się do ekspozycji głównej, stanowiące rodzaj komentarza. W galerii pokazują oficjalną historię polityczną i gospodarczą oraz portrety władców i kolonizatorów. W równoległym „korytarzu” natomiast informują jakimi, niechlubnymi najczęściej metodami i kosztami społecznymi, opłacane były sukcesy monarchii. Cel tak urządzonej ekspozycji jest oczywisty: oficjalna historia nie przekazuje nam pełnej prawdy o wydarzeniach historycznych. W muzeach często utrwala się mity, a pomijane są informacje o sytuacjach i wydarzeniach, uważanych dotychczas jako politycznie niepoprawne. O ile nas, miejscowych, niektóre mity wzmacniają i utrwalają naszą tożsamość, to jak mają się do nich odnieść odwiedzający coraz liczniej polskie muzea cudzoziemcy, a szczególnie nasi sąsiedzi? Sądzę, że powinniśmy w muzeach poszukiwać równowagi w prezentowanych narracjach i większą uwagę zwracać na wspólną europejską historię i nasze zawiłe powiązania i relacje. Zainteresujemy wtedy i przyciągniemy do naszych muzeów nie tylko budujących swą lokalną i narodową tożsamość rodaków, ale też zamieszkujących nasz kraj cudzoziemców, jak i odwiedzających nasz kraj turystów.  

Plac Piłsudskiego w Warszawie kształtować powinna myśl architektoniczno-konserwatorska, a nie polityczna

Kiedy rozmawialiśmy ostatnio, poddawał pan w wątpliwość sens odbudowy Pałacu Saskiego. Wygląda na to, że nowy minister kultury ma w tej sprawie odmienne zdanie. Co pan na to?

Pałac Saski, a zasadniczo gmach o funkcjach komercyjnych wzniesiony dla rosyjskiego kupca Jana Skwarcowa, nie ma dla nas jako budynek żadnego znaczenia symbolicznego. W przeciwieństwie do Grobu Nieznanego Żołnierza, który jest ołtarzem ojczyzny – jak słusznie mówi minister Bartłomiej Sienkiewicz. To pomnik – jeden z nielicznych niekwestionowanych symboli naszej historii. Odbudowa tzw. Pałacu Saskiego w przedwojennym kształcie spowodowałaby „unieważnienie” istniejącego pomnika w jego dzisiejszej formie, zostanie on bowiem całkowicie wtopiony w mury pałacu. Owszem, plac trzeba zorganizować architektonicznie, tylko nie można lekceważyć tego, co na nim jest. Tam już przez lata popełniono sporo błędów: zniszczono stojący jeszcze w latach 60 wieku XX., choć wypalony, Pałac Kronenberga, w miejscu którego jest dziś hotel Victoria. Dużo później wybudowano biurowiec Metropolitan, zaprojektowany przez sir Normana Fostera. Sama w sobie architektura świetna, tylko nie w tym miejscu, nie w tym otoczeniu. Dzisiejszy plac Piłsudskiego kształtować powinna myśl architektoniczno-konserwatorska, a nie polityczna.

Ale Zamek Królewski też został odbudowany…

Tyle że by on przez społeczeństwo uznany jako niepodważalny symbol naszej suwerenności, a odbudowany został z dobrowolnych składek Polaków z kraju i zagranicy. W przypadku budynku na pl. Piłsudskiego wydać mamy 2,5 mld z kieszeni podatników po to tylko, żeby Senat miał swoją okazałą siedzibę. Nie jest to dobry pomysł. W tym samym czasie na wartościowe zabytki na Śląsku, jak Lubiąż, nie ma pieniędzy.

Był pan wicedyrektorem MN w Warszawie, dyrektorem Zamku Królewskiego. Pełnił wiele ważnych dla kultury funkcji. Która była szczególna?

Czuję się przede wszystkim muzealnikiem, któremu powierzono ważne instytucje naszego dziedzictwa, odpowiadałem więc za najcenniejsze skarby naszej kultury. O Muzeum Narodowe w Warszawie dbałem wspólnie z prof. Lorentzem jako jego zastępca. Kiedy z kolei odbierałem zamek z rąk prof. Gieysztora w 1991 roku, ciążył na mnie obowiązek ukończenia jego odbudowy. A było do tego wtedy bardzo daleko. Cieszę się, że się udało. 

W tym roku Nagroda prof. Aleksandra Gieysztora przyznawana przez Fundację Citi Handlowy im. Leopolda Kronenberga będzie wręczana po raz 25. Jak doszło do jej powstania?

W 1996 roku przy Banku Handlowym powstała Fundacja im. Leopolda Kronenberga i jej rada, której byłem członkiem. Celem Fundacji była edukacja ekonomiczna i finansowa. Pamiętajmy, że był to początek naszych przemian ustrojowych i wielu nie potrafiło się w nowym świecie poruszać. Ale ponieważ w radzie Fundacji było kilka osób związanych z kulturą: m.in. prof. Aleksander Gieysztor i ja, zaczęliśmy starania, by i kulturę, a szczególnie ochronę dziedzictwa, wpisać w misję fundacji. Ustanawiając nagrodę wypełniliśmy pewną lukę, ponieważ nie istniała wtedy żadna pozarządowa nagroda w dziedzinie ochrony dziedzictwa. Kiedy w 1999 roku prof. Gieysztor zmarł, postanowiliśmy uczcić jego udział w naszej radzie – nadając nagrodzie jego imię. Warto też przypomnieć, że profesor angażował się w różne działania społeczne związane z dziedzictwem. Jego marzeniem było stworzenie w Polsce organizacji nawiązującej do brytyjskiej National Trust. 

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kultura
Warszawa: Majówka w Łazienkach Królewskich
Kultura
Plenerowa wystawa rzeźb Pawła Orłowskiego w Ogrodach Królewskich na Wawelu
Kultura
Powrót strat wojennych do Muzeum Zamkowego w Malborku
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił