To może być powrót, jakiego w F1 jeszcze nie było. Machina pchająca Kubicę na szczyt, z którego spadł ponad sześć lat temu, jest już mocno rozpędzona. Zespół Renault wprawdzie próbuje tonować oczekiwania, ale trudno o mocniejszy niż testy na Węgrzech sygnał świadczący, że Polak może dostać drugą szansę.
Jeśli Kubica znów stanie na starcie Grand Prix F1, będzie to jedna z piękniejszych historii w dziejach tego sportu. Sześć i pół roku temu cudem przeżył rajdowy wypadek, w którym metalowa bariera rozpruła jego samochód i poharatała prawą część ciała. Lekarze przede wszystkim ratowali życie, w drugiej kolejności rękę – pogruchotaną, niemal odciętą. Kubica do dziś nie odzyskał pełnej sprawności w pokrytym bliznami ramieniu, w nadgarstku i dłoni.
Niewiarygodną historią był już powrót do rajdów, gdzie najpierw wywalczył mistrzostwo WRC-2, a później wygrywał odcinki specjalne w królewskiej kategorii WRC, lecz dobrą jazdę przyćmiewały liczne przygody.
Kubica mawiał wtedy, że jego ograniczenia bardziej przeszkadzają w życiu codziennym niż za kierownicą. Tyle że w rajdówce miał więcej miejsca i niedostatki w ruchomości prawego nadgarstka mógł kompensować całym ramieniem, a wąski kokpit samochodu jednomiejscowego to zupełnie inne wyzwanie, nie mówiąc już o większej liczbie przycisków i pokręteł na kierownicy, którymi trzeba precyzyjnie i szybko operować.
Poza ograniczeniami fizycznymi dochodziła jeszcze psychika. Kubica dobrze wiedział, co stracił tamtego feralnego dnia we włoskim rajdzie. Nie chciał budzić demonów przeszłości, drażnić ich występami na torach wyścigowych, w innych seriach. Nic przecież nie może równać się z F1. Jednak krok po kroku powrót do kokpitu zaczął nabierać realnych kształtów i na początku czerwca Kubica poprowadził pięcioletnią wyścigówkę dawnej ekipy Lotus (obecnie Renault) po torze Ricardo Tormo pod Walencją – tam, gdzie trzy dni przed rajdową kraksą ustanowił najlepszy czas zimowych testów przed sezonem 2011.