Po testach na Hungaroringu nikt nie powinien mieć wątpliwości, że mimo upływu czasu i skutków rajdowego wypadku Kubica jest w stanie szybko i pewnie prowadzić współczesny samochód F1. W upale, na jednym z najbardziej krętych torów, przejechał jednego dnia dystans równy dwóm wyścigom Grand Prix.
Spisał się po prostu jak normalny kierowca Formuły 1, ale w jego przypadku w tym stwierdzeniu kryje się drugie dno, gdyż on normalnym kierowcą nie jest. Przez ponad sześć lat przymusowo odpoczywał od F1, a strzaskana w rajdowej kraksie prawa ręka pewnie już nigdy nie odzyska pełnej sprawności.
Na szczęście wąski kokpit wyścigówki nie przeszkadza w operowaniu kierownicą (ciaśniejsze niż na Hungaroringu nawroty Kubica ćwiczył jeszcze starym, pięcioletnim samochodem podczas prywatnych jazd na torze Paul Ricard), a rozmieszczenie przycisków i pokręteł można dostosować. Te używane najczęściej umieszczono tak, by zawodnik mógł nimi łatwo manipulować.
Sprawiedliwie byłoby też traktować Kubicę jak debiutanta. Podczas jego nieobecności dokonały się dwie wielkie rewolucje techniczne: najpierw pojawiły się hybrydowe jednostki napędowe, a od tego roku samochody mają znacznie większą przyczepność. Są szersze, mają grubsze opony, mogą więc znacznie szybciej pokonywać zakręty (czasy okrążeń są lepsze o kilka sekund od sezonu 2010, kiedy Kubica po raz ostatni ścigał się w Formule 1).
On sam przyznaje, że największą różnicą była większa masa samochodów, które przez sześć lat „przytyły" aż o 108 kg. Inni kierowcy przyzwyczajali się do tego stopniowo, dla niego to duża zmiana.