Mecze Legii o europejskie puchary od lat mają w UEFA kategorię „podwyższonego ryzyka". Obserwowane są nie tylko przez delegata UEFA, ale także niezależnego, choć piszącego dla niej raport, oficera bezpieczeństwa (jest nim zwykle emerytowany policjant z Belgii) oraz przebywającego na stadionie incognito przedstawiciela FARE, czyli instytucji tropiącej wszelkie zachowania rasistowskie na trybunach i na boisku.


Dzieje się tak dlatego, że w UEFA Legia od lat uchodzi za klub, którego kibice nie do końca rozumieją nie tylko zasady zachowania się na stadionie, ale i poza nim. Wiedzą coś o tym mieszkańcy europejskich miast, w których Legia grała, a kibice jej towarzyszyli. Od Wilna po Wiedeń i Rzym. W piosence rozbrzmiewającej z Żylety, trybuny będącej matecznikiem kibolstwa, znajdują się słowa: „boją się nas kibice angielscy, boją się nas także holenderscy, boją się nas kibice Górnika, boi się nas cała pierwsza liga". To jest ich motto.


Pisząc o kibicach Legii, nie można stosować uogólnień. W końcu bodaj w co drugim warszawskim domu mieszkają sympatycy tej drużyny. Problem dotyczy 200–300 znanych klubowi z imienia i nazwiska osób, narzucających swój styl dopingowania, w którym jest agresja, wykrzykiwane przez półtorej godziny wulgaryzmy pod adresem gości, notoryczne naruszanie zakazu odpalania rac, a wreszcie – czego świadkami byliśmy na spotkaniu z Borussią – próba fizycznej napaści na sektor gości z rozpyleniem gazu pieprzowego włącznie. „Tak się bawi stolica" – skandują „warszawscy patrioci".


Zwykli kibice przed wejściem na stadion przy Łazienkowskiej są dokładnie sprawdzani. Dziennikarzom zagląda się do toreb jeszcze na trybunie prasowej. W jaki sposób kibole wnoszą race, pojemniki z gazem i jeszcze swobodnie przemieszczają się między trybunami? Legia to toleruje, płaci kary i chroni chuliganów. Ci zachowują się jak nierozgarnięty piłkarz, który gra z żółtą kartką, a mimo to dopuszcza się faulu.

Tak oto nieliczna grupa w roku stulecia ukochanej przez siebie Legii odebrała tysiącom normalnych kibiców możliwość obejrzenia najlepszej drużyny świata. Na Łazienkowskiej zupa się wylała i jeszcze trzeba za to słono płacić.