Decyzją, po której wszystkim miłośnikom spiskowych teorii powinny zapalić się czerwone światełka alarmowe.
Kissinger ma 93 lata, jest więc starszy o rok od Roberta Mugabe, komunizującego dyktatora z Zimbabwe. Jest więc w wieku, w którym powinien cieszyć się emeryturą (lub jak mówią jego wrogowie: rozmyślać w więziennej celi). Czemu Trump zatrudnia u siebie tego starego człowieka? Być może dlatego, że Kissinger jest żyjącą legendą, wirtuozem dyplomacji za rządów Nixona i Geralda Forda, cenionym naukowcem i personifikacją „polityki realnej". Jest on jednak również człowiekiem z „głębokiego cienia", który od 45 lat jest posądzany o wszystko co najgorsze przez konspirologów z lewa i prawa.
Brytyjski autor Christopher Hitchens (który przeszedł pouczającą odyseę wzdłuż politycznego spektrum) udowadniał w wydanej pod koniec lat 90. Książce „Trial of Henry Kissinger", że były sekretarz stanu powinien być sądzony za zbrodnie wojenne lub ich tuszowanie w Indochinach, Bangladeszu, Chile, Timorze Wschodnim i na Cyprze. Prawicowy konspirolog Gary Allen wykazywał zaś w swoim wydanym w pierwszej połowie lat 70. dziele „Kissinger: Secret Side of the Secretary of State", że wiele decyzji podejmowanych przez nestora amerykańskiej dyplomacji było zadziwiająco korzystnych dla Sowietów i obozu komunistycznego a szkodliwych dla amerykańskich, antykomunistycznych sojuszników. Christopher Story, były doradca premier Thatcher, pisał zaś w zeszłej dekadzie, że Kissinger był potrójnym agentem amerykańsko-niemiecko-sowieckim. Miał pracować m.in. dla widmowej zachodnioniemieckiej organizacji wywiadowczej DVD, założonej przez weteranów nazistowskich tajnych służb i mającej siedzibę w Dachau.
Tezy Christophera Story nie były jednak aż tak wariackie jak na pierwszy rzut oka to wygląda. Kissinger był przecież bardzo głęboko związany z tajnymi służbami. W trakcie bitwy w Ardenach pracował dla wywiadu wojskowego. W 1945 r. był już sierżantem w amerykańskich wojskowych służbach specjalnych w Niemczech. Po wojnie sprawował rozmaite funkcje związane z bezpieczeństwem narodowym USA. Był też podejrzewany o szpiegostwo na rzecz Sowietów. W 1961 r. płk Michał Goleniewski (oficer peerelowskich tajnych służb, który zbiegł na Zachód i pomógł zachodnim służbom w schwytaniu takich szkodliwych nielegałów jak George Blake czy Konom Mołodyj) wskazał mało znanego wówczas wykładowcę Harvardu Henry Kissingera jako agenta wywiadu wojskowego PRL o pseudonimie "Bor" działającego w 1945 r. w ramach aktywnej w okupowanych Niemczech siatki szpiegowskiej "Odra". W dokumentach, które widział Goleniewski miała być mowa również o późniejszej pracy Kissingera dla CIA. A co z pracą na rzecz niemieckich służb? Tak się składa, że kilka lat temu wyszło na jaw, że zachodnioniemiecka partia CDU stworzyła w latach 60. własną, nielegalną służbę specjalną. Jej głównym celem było przeciwdziałanie prosowieckiej działalności kanclerza Willy Brandta. Siatka stworzona przez CDU składała się m.in. z arystokratów i byłych nazistów pełniących ważne funkcje w bońskiej administracji. Byli w niej zarówno Hans Globke, współtwórca ustaw norymberskich jak i Hans von Stauffenberg. Co ciekawe, podobną ale mniejszą siatkę stworzyła również bawarska CSU. Obie zostały rozwiązane w 1982 r. na żądanie kanclerza Helmutha Kohla. Przez lata spiskowcy koordynowali działania z Henry Kissingerem. W tej wywiadowczej plątaninie łatwo było podejrzewać Kissingera o bycie potrójnym agentem. Henry Kissinger powinien być traktowany jednak przede wszystkim jako jeden z głównych architektów tzw. systemu Globalnego Minotaura (pojęcie stworzone przez byłego greckiego ministra finansów Yanisa Varoufakisa). System ten funkcjonujący od połowy lat 70. (i zepsuty w 2008 r.) przewidywał, że USA były największym generatorem popytu na dobra produkowane na całym świecie a w zamian reszta świata lokowała swój kapitał na nowojorskich rynkach i kupowała amerykańskie obligacje. System ten miał korzenie w kryzysie naftowym 1973 r. i wojnie Yom Kippur – zdarzeniach uznawanych przez wielu konspirologów za „ustawkę" wyreżyserowaną przez Kissingera.
1 lipca 1973 r., w swoim domu w stanie Maryland, został zabity płk Josef Alon, izraelski attache lotniczy i morski w Waszyngtonie, jeden ze współtwórców sił powietrznych Izraela. Zamach został przeprowadzony bardzo profesjonalnie. Alon dostał pięć kul. Sprawców nigdy nie złapano, ani nawet nie zidentyfikowano. FBI podejrzewało, że zamachu dokonali fedaini z Czarnego Września. Do dokonania egzekucji przyznała się OWP. Rodzina podejrzewała jednak... izraelski i amerykański rząd. Podejrzenia te opisał m.in. izraelski reżyser Joram Ibramatz. Enigmatycznie o całej sprawie wypowiedział się były izraelski prezydent Ezer Weizman: "Gdybym powiedział wam prawdę, naród byłby zszokowany. Alon był gadatliwym pijakiem i nie można mu było powierzać tajemnic". Co to za tajemnice? Ibramatz stawia tezę, że Alon zginął, bo dowiedział się zbyt wiele o nadchodzącej wojnie Yom Kippur a konkretnie o tajnym porozumieniu Kissinger-Dayan przewidującym, że Izrael pozwoli, by Egipt zbrojnie odebrał mu Synaj. W ten sposób Arabowie mieli odzyskać swoją dumę i wychodząc z twarzą z konfliktu zawrzeć pokój z Izraelem. Teza szalona, ale... poparta solidnymi poszlakami i rozważana przez takich badaczy jak np. prof. Uri Milstein.