Politolog prof. Wawrzyniec Konarski z Akademii Finansów i Biznesu Vistula uważa, że pomysł ustawy degradacyjnej wysunęły nieprzejednane kręgi rządzącej prawicy zainteresowane eskalacją retoryki pogłębiającej podziały socjopolityczne wśród Polaków pod kątem płciowym, wiekowym, wykształcenia i urbanizacyjnym. - Wyraźnie pokazują to wyniki przywołanego sondażu. Uzasadniając swą decyzję prezydent powołał się w znaczącym stopniu na argumenty natury prawnej, jednak można zaryzykować hipotezę, że chodzi mu także o utrzymanie wizerunku polityka eksponującego swoją niezależność wobec partii, z której pochodzi. Oznacza to, że po raz kolejny w okresie ponad ośmiu ostatnich miesięcy podjął próbę krytycznego skorygowania inicjatywy ustawodawczej zainicjowanej przez Prawo i Sprawiedliwość. Jego decyzję oceniam jako kolejną, choć z oczywistych powodów nie zwerbalizowaną próbę zweryfikowania swoich szans jako potencjalnego lidera całej prawicy w przyszłości. Jest to swoista gra: interesująca za sprawą silnego poparcia społecznego, jakie uzyskał dla takiej decyzji, a zarazem mocno ryzykowna, bo alienująca prezydenta wobec własnego zaplecza politycznego i zwiększająca z tejże strony krytyczny osąd jego działań - kwituje prof. Konarski w rozmowie z serwisem rp.pl.
Według prof. Antoniego Dudka, politologa, PiS nie skorzysta wyborczo na przeprowadzeniu tej ustawy i zaspokaja jedynie oczekiwania najtwardszej części swego elektoratu, wciąż oczekującej symbolicznych rozliczeń z epoką PRL.
„Pośmiertnej degradacji nie stosowała władza komunistyczna wobec znienawidzonych przedstawicieli II Rzeczypospolitej, a nawet stalinowska Rosja” – przypomina Marek Kozubal.
Nieprzychylne wyniki sondaży miały stać u podstaw prezydenckiego weta ustawy degradacyjnej.
Ustawa degradacyjna ma wymiar propagandowy i symboliczny – żadnemu wojskowemu nie zmniejsza bowiem wysokości renty czy emerytury. I tak wdowa po gen. Kiszczaku, która otrzymuje dziś 7,5 tys. zł emerytury po mężu – zachowa ją.