Pamiętamy butelki na wymianę na mleko, śmietanę czy mazowszankę? Podręczniki, które dziedziczyło się po starszych rocznikach? Makulaturę, którą zbierało się kilogramami? To kilka przykładów circular economy. Butelka miała kilka żyć, podręczniki były wielokrotnie używane.
Do ponownego wykorzystania przedmiotów zobowiązują coraz bardziej wyśrubowane unijne przepisy. I dobrze. Bo trzeba „szukać zysku w odzysku". Hasło to 20 lat temu usłyszałem od Jaremy Dubiela z Biura Obsługi Ruchu Ekologicznego, który zwracał uwagę, że odpad powinien być traktowany jak surowiec. Wówczas nikt – ani w Ministerstwie Gospodarki, ani w Ministerstwie Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa – nie chciał o tym myśleć.
Musiały minąć dwie dekady, aby za sprawą Unii Europejskiej gospodarka o obiegu zamkniętym stanęła na agendzie Ministerstwa Rozwoju oraz Ministerstwa Środowiska. Historia zatoczyła koło niczym odpad, który na nowo staje się surowcem gotowym do ponownego wykorzystania.
Nie sztuką jest jednak mówić o recyklingu odpadów. Sztuką jest znaleźć sposób, by na takim ekologicznym łańcuchu produkcji zarabiać. W trójkącie konsument–administracja–biznes każdy ma wiele do zrobienia. Konsument musi być świadomy, że decydując w sklepie, jaki produkt wybierze, jednocześnie dokonuje wyboru dotyczącego środowiska. Może premiować recykling i sięgnąć po produkt pochodzący z odzysku, który opakowany jest w materiał nadający się do ponownego przetworzenia i niekoniecznie tani, a może też sięgnąć po błyszczące i piękne opakowanie, w którym jest produkt wykonany z pierwotnego surowca.
„Ekologia musi się opłacać" – mówi biznes. Są przykłady, kiedy firmy świadome odpowiedzialności za środowisko szukają rozwiązań proekologicznych, które w dalszej perspektywie przyniosą korzyści finansowe i środowiskowe. Są też tacy jak KGHM Metraco, który z odpadu fabrycznego wytwarza surowiec wykorzystywany przy budowie dróg.