Jerzy Surdykowski: Witajcie w innym kraju

Moim ideałem byłaby demokratyczna federacja demokratycznych państw europejskich, a więc reformę trzeba zacząć od europarlamentu, ale jest to niestety pogląd zdecydowanej mniejszości w obecnych władzach Unii Europejskiej.

Publikacja: 30.04.2024 04:30

Jerzy Surdykowski: Witajcie w innym kraju

Foto: PAP/Piotr Nowak

Gdyby ktoś zapadł w śpiączkę, gdzieś w 1970, 1980 albo – bez różnicy – w 1990 roku, i obudził się dopiero teraz, nie mógłby poznać kraju, który nosi tę samą nazwę, ale wygląda inaczej. Można powiedzieć, że to wynik zmiany ustroju w historycznych latach 1989–1990, ale najważniejsze i najbardziej widoczne przeobrażenia miały miejsce dopiero po dacie 1 maja 2004 r., kiedy to Miller z Kwaśniewskim – przepychając się nieco – wspólnie wciągnęli polską flagę na brukselski maszt, znajdujący się akurat w Dublinie z racji irlandzkiej wtedy prezydencji.

Wytwarzając dochód narodowy na poziomie USA, Unia nie posiada sprawnego rządu, a jego substytut, czyli Rada Europejska, spętany jest wymogiem jednomyślności

Wprawdzie unijne fundusze obecne były w Polsce już wcześniej, jako pomoc rozwojowa dla krajów kandydujących, ale niech ten 20-letni sen zacznie się w tym właśnie dniu i zakończy teraz w długą tegoroczną „majówkę”, kiedy mamy trochę czasu na zastanowienie się nad wszystkim, co postrzegamy wokół.

UE to gospodarczy gigant, ale polityczny karzeł. Jak to zmienić?

Niebywałych zmian trudno nie dostrzec: w wyglądzie miast i wsi, w poziomie życia, swobodzie podróżowania. Tylko najmłodsi, przesławne pokolenie Z, nie zdają sobie z tego sprawy – ich całe świadome życie przebiegało w Unii, od urodzenia byli jej obywatelami. Jednak taki przymusowy sen przydałby się jako terapia, nie tylko tym, którzy noszą koszulki z napisem „polexit”, ale też o wiele liczniejszym, którzy pomstują na „brukselską biurokrację” i „zielony ład”, domagają się „Europy ojczyzn”, jako związku w pełni suwerennych państw narodowych niepołączonych żadną głębszą współpracą prócz wolnego rynku. Zwłaszcza teraz, kiedy trwa napastnicza wojna tuż u naszych granic.

Unia jest dziś – w świecie niebezpiecznym i niepewnym – gospodarczym gigantem, ale politycznym karłem. Wytwarzając dochód narodowy na poziomie USA, nie posiada sprawnego rządu, a jego substytut, czyli Rada Europejska, spętany jest wymogiem jednomyślności; nie można podjąć żadnej ważnej decyzji bez zgody wszystkich, podobnie jak w sparaliżowanym przez liberum weto sejmie upadającej Rzeczypospolitej szlacheckiej. Nie posiada armii, a nawet parlamentu, bo twór szumnie nazwany Parlamentem Europejskim nie ma inicjatywy ustawodawczej, nie jest władny uchwalać praw z własnej woli, może tylko zatwierdzać lub obalać postanowienia Rady złożonej z szefów państw. Dlatego nie od dziś mówi się o reformie Unii, zwłaszcza teraz, kiedy mijają unijne kadencje i czekają nas wybory, które znowu wyłonią bezsilny parlament, bo mającą więcej prerogatyw Komisję Europejską powołają szefowie państw w drodze poufnej ugody.

Nie zostać na obrzeżach Unii Europejskiej, tylko tkwić w jądrze

Co więc dalej? Moim ideałem byłaby demokratyczna federacja demokratycznych państw europejskich, a więc reformę trzeba zacząć od europarlamentu, ale jest to pogląd zdecydowanej mniejszości w unijnych władzach. Reforma pójdzie więc w kierunku wzmocnienia brukselskiej egzekutywy i głosowania większościowego – jeżeli nie będzie na to zgody, jest prawdopodobne, że państwa strefy euro utworzą własną „unię w unii” i pójdą szybciej do przodu; a nas tam wciąż brakuje. A być w Unii trzeba, nawet gdy za parę lat – z racji coraz większego dochodu narodowego – staniemy się „płatnikiem netto”, a więc będziemy do niej więcej dopłacać, niż z niej otrzymywać. W realnym świecie jest ona jedyną siłą, o jaką może się wesprzeć mniejsze państwo wobec silniejszego, które zagraża jego interesom. Wewnątrz Unii także możliwe są koalicje mniejszych przeciw większym, a nikt nie jest bezbronny.

Gdyby ktoś zapadł w śpiączkę, gdzieś w 1970, 1980 albo – bez różnicy – w 1990 roku, i obudził się dopiero teraz, nie mógłby poznać kraju, który nosi tę samą nazwę, ale wygląda inaczej. Można powiedzieć, że to wynik zmiany ustroju w historycznych latach 1989–1990, ale najważniejsze i najbardziej widoczne przeobrażenia miały miejsce dopiero po dacie 1 maja 2004 r., kiedy to Miller z Kwaśniewskim – przepychając się nieco – wspólnie wciągnęli polską flagę na brukselski maszt, znajdujący się akurat w Dublinie z racji irlandzkiej wtedy prezydencji.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Adam Lipowski: NATO wspiera Ukrainę na tyle, by nie przegrała wojny, ale i nie wygrała z Rosją
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Polska nie powinna delegować swej obrony do mało wiarygodnego partnera – Niemiec
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Koszmar Ameryki, czyli Putin staje się lennikiem Chin
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Czy Rafał Trzaskowski walczy z krzyżem?
"Rz" wyjaśnia
Anna Słojewska: Bruksela wybierze komisarza wskazanego przez Donalda Tuska, nie przez prezydenta