W finale pokonał zwycięzcę sprzed dwóch lat, Niemca o jamajskich korzeniach Dustina Browna 6:2, 6:3. Mecz wyglądał tak jak wynik – był jednostronny, trwał zaledwie godzinę. – Perfekcyjny występ w moim wykonaniu – ocenił Giannessi (198. ATP). 26-letni leworęczny tenisista z La Spezii w Szczecinie nie stracił seta. Najtrudniejszy mecz rozegrał w ćwierćfinale, pokonując 6:3, 7:6 (10) Stefana Napolitano, swojego rodaka, który rundę wcześniej wyeliminował Jerzego Janowicza. Dla Giannessiego był to czwarty finał challengera w karierze, pierwszy zwycięski.

Polacy w Pekao Open wypadli przeciętnie. Najdalej – do półfinału – zaszedł w grze podwójnej Mariusz Fyrstenberg występujący w parze z Brytyjczykiem Colinem Flemingiem. W singlu występujący dzięki dzikim kartom Michał Przysiężny i Paweł Ciaś odpadli w pierwszej rundzie, Janowicz w drugiej. Łodzianin do turnieju przystąpił jednak z marszu, po zwycięstwie w Genui. Nie wytrzymał meczu z Napolitano fizycznie, choć prowadził 6:3, 3:0. Zapowiadał, że zagra w tym tygodniu w turnieju rangi ATP 250 w St. Petersburgu, ale ostatecznie się do niego nie zgłosił. Nadal się regeneruje.

Mimo że nie udało się Polakowi wygrać drugiego kolejnego challengera, to turniejowi i sobie Janowicz bardzo pomógł. Przekonał się na własne oczy, że mnóstwo kibiców liczy na jego dobrą grę i postawę. Dwa mecze półfinalisty Wimbledonu z 2013 roku obejrzało ponad 7 tys. widzów, komplet na korcie centralnym im. Bohdana Tomaszewskiego. Organizatorzy już się obawiali, że w przypadku kolejnych zwycięstw trzeba będzie turniej przenieść na stadion Pogoni.

Wszystkie spotkania śledziło na żywo 25 tys. osób. Drugi rok z rzędu pobity został rekord frekwencji. Nie za ładne oczy turniej otrzymał już wyróżnienie za najlepiej zorganizowanego challengera w cyklu ATP.