Od pierwszego dnia inauguracyjnego rajdu w Emiratach czułem, że będzie ostro. Już na początku wlano mi paliwo z brudnego kanistra. Zatkało mi filtry, pompę i ukończyłem ten etap na dziewiątym miejscu. Straciłem półtorej godziny i już wiedziałem, że nie będzie to łatwy sezon. Gdy po trzech dniach wywalczyłem pierwszą pozycję i wracałem do swojego tempa, rozleciał mi się silnik. Los mnie nie oszczędzał także później. Wypadek na Sardynii, dziwna awaria elektroniki metromierza w Chile. Te przeciwności nie osłabiają jednak mojej woli walki, choć zdaję sobie sprawę, że musiałbym mieć dużo szczęścia, by obronić trofeum, i sporego pecha, by spaść z drugiej pozycji. Pustynia marokańska jest zdradliwa, pełna pułapek, ale one czyhają też na moich przeciwników.
W poprzednich latach zdobywał pan PŚ ze sporą przewagą. Woli pan atakować czy uciekać?
Pewnie uciekałbym i teraz, gdyby z kalendarza nie zniknęła Sardynia. Tam zyskiwałem przewagę, którą później dowoziłem do mety. Fachowcy od jazdy w Ameryce Południowej czy Arabowie z reguły dostawali na Sardynii w kość ze względu na trudną nawigację i inną charakterystykę terenu – góry, bez pustyni. W Maroku wygrałem trzy z czterech rajdów, raz byłem drugi. To dobry prognostyk. W przypadku trudnej nawigacji lepiej jest atakować, bo wtedy najbardziej denerwuje się lider, każda pomyłka może kosztować prowadzenie, co było widać w Argentynie. Natomiast jeżeli trudny jest teren, lepiej być z przodu, ponieważ kurzy się tak, że przez dziesiątki czy nawet setki kilometrów nie da się wyprzedzać. Tak było na ostatnim etapie w Argentynie, na wąskich górskich drogach. Znajomość trasy jest większą przewagą niż w piłce nożnej atut gry na własnym boisku.
Kto będzie pańskim najgroźniejszym rywalem w Maroku?
Dysponujemy podobnym sprzętem. Od reszty odstaje bardzo tylko quad lidera PŚ Keesa Koolena – w zasadzie konstrukcja prototypowa, zbudowana na silniku KTM, ale dopracowana i niesamowicie szybka. Jedyne miejsca, gdzie mogę z Holendrem rywalizować, to najbardziej techniczne i fizycznie wyczerpujące fragmenty trasy. Szybcy będą też Rosjanin Siergiej Karjakin, Francuz Sebastien Souday i Peruwiańczyk Alexis Hernandez. W przeciwieństwie do rajdów w Ameryce Południowej nie mam poczucia, że jestem mięsem armatnim. Tam lokalni kierowcy znają trasę na pamięć i idą pełnym ogniem w ślepe zakręty. Reszcie pozostaje liczyć na łut szczęścia, błędy czy awarie przeciwników. W Maroku rzadko startują miejscowi zawodnicy, a jeśli już, to z reguły decyduje przygotowanie sprzętu.
Lubi pan te saharyjskie trasy, na których rozgrywano kiedyś Dakar?