Rafał Sonik: Maluch, który łączy ludzi

Zwycięzca Rajdu Dakar Rafał Sonik mówi „Rz” o Wielkiej Wyprawie Maluchów, która rusza z Bielska-Białej do Monte Carlo.

Aktualizacja: 04.07.2023 06:40 Publikacja: 04.07.2023 03:00

Rafał Sonik

Rafał Sonik

Foto: materiały prasowe

Jak zrodził się pomysł tej wyprawy?

Z inicjatywą wyszedł dziennikarz motoryzacyjny Radia Kraków Marcin Małysz. Uznał, że jak maluch, to Sobiesław Zasada i Longin Bielak, którzy w latach 70. startowali fiatem 126p w Rajdzie Monte Carlo – poza konkurencją, ale dotarli do mety, i to zimą. Obaj panowie mają dziś łącznie 190 lat, a w lipcu ubiegłego roku wybrali się do Turynu maluchami razem z innymi entuzjastami. Tak się złożyło, że byłem wtedy w okolicach Bergamo. Udało nam się spotkać, padł pomysł zorganizowania wspólnej akcji. Jesienią wróciliśmy do tematu z Marcinem, Sobiesławem i Kajetanem Kajetanowiczem oraz jego menedżerką. Spotkały się trzy pokolenia ludzi mających tę samą iskrę w oku. Rozmawialiśmy przez cztery godziny. Doszliśmy do wniosku, że powinniśmy pojechać do Monte Carlo trasą tamtego rajdu.

Czytaj więcej

Startuje Wielka Wyprawa Maluchów. Największy motoryzacyjny projekt charytatywny

Celem jest promocja bezpiecznej jazdy. Będziecie zbierać pieniądze na dzieci ofiary wypadków drogowych…

Zawsze wychodziłem z założenia, że skoro robię już coś znaczącego, chciałbym, by służyło to czemuś dobremu. Popatrzyłem na to w pragmatyczny sposób. My, wszyscy uczestnicy, jesteśmy wygranymi dzięki motorsportowi, dał on nam spełnienie i satysfakcję. W takim razie kto znajduje się na przeciwnym biegunie, kto ma najgorzej? Bez wątpienia dzieci. One nie mają żadnego wpływu na to, czy rodzic jest piratem drogowym, czy dobrze wyszkolonym kierowcą, czy jest wyspany, spokojny, skoncentrowany i ma dobry refleks, czy wiezie je sprawnym samochodem i założył odpowiednie opony, czy kupił mu fotelik i prawidłowo zapina pasy, czy nie rozmawia przez telefon. Ta lista jest bardzo długa, a zamyka ją to, czy rodzic nie jest pod wpływem alkoholu lub innych substancji. Fakt, że rośnie liczba autostrad, dróg szybkiego ruchu, obwodnic poprawia nasze bezpieczeństwo. Ale w małych i średnich miejscowościach szkoły, przedszkola, boiska czy kluby sportowe są zwykle przy głównych drogach. Nie ma tam takich ograniczeń prędkości, jak w dużych miastach, brak jest elementów ostrzegających. Poza tym jeszcze kilka, może kilkanaście lat temu znaki „Uwaga dzieci” mocno do nas przemawiały. W ostatnim czasie pojawiło się jednak więcej oznakowań, którym poświęcamy naszą uwagę, np. fotoradary, progi spowalniające czy szykany.

Nazywamy ten projekt roboczo motoryzacyjnym WOŚP-em, ale nie zamierzamy konkurować z Jurkiem Owsiakiem. Uznaliśmy, że maluch jest powszechnie rozpoznawalny i kojarzy się pozytywnie – z dzieciństwem czy młodością.

Czytaj więcej

Rafał Sonik: Chcemy czynić dobro

Nawet jeśli musieliśmy walczyć z awariami, wspominamy to z sentymentem…

Właśnie. Kolejna sprawa – nie jest to pojazd ekskluzywny, wygodny ani przestronny. Są zloty miłośników maluchów, ale takiego projektu dotąd w Polsce nie było. Kolejny ważny element jest taki, że grupa ludzi, która bierze udział, może się zmieniać. To, co jest mankamentem innych projektów, w naszym przypadku może być siłą.

Zabieracie na pokład Bartosza Ostałowskiego – jedynego profesjonalnego kierowcę, który prowadzi stopą…

Bartek jest ikoną projektu. Uległ ciężkiemu wypadkowi motocyklowemu, stracił obydwie ręce. Trudno sobie wyobrazić, by ktoś mógł normalnie funkcjonować, a co dopiero jeździć autem. Kiedy okazało się, że Bartek weźmie udział w wyprawie, kilka firm, z którymi rozmawialiśmy, natychmiast przyłączyło się do akcji. Musieliśmy jednak zbudować dla niego specjalny samochód z automatyczną skrzynią biegów. Wpadliśmy na pomysł, że zrobimy malucha z silnikiem smarta. Nazywamy go smartluch albo smalec. Skonsultowaliśmy to z bielskim Ośrodkiem Badawczo-Rozwojowym. Znaleźliśmy młodego mechanika Pawła Wronę, który obiecał, że w swoim blaszanym garażu zbuduje to auto w dwa miesiące. Kiedy dowiedziałem się, że zrobi to w takim tempie, pomyślałem, że musi to być jakaś łatwa praca. Gdy jednak pojechałem do niego i zobaczyłem na własne oczy, jaki to wysiłek, byłem w szoku. W dodatku Paweł powiedział, że zrobi nam jeszcze ABS i wspomaganie kierownicy. Gdy pojechałem z Bartkiem na jazdę testową, cieszył się, jakby się na nowo narodził. Przyznał, że nie wierzył, iż to wypali. Bez pasji i entuzjazmu to by się jednak nie udało. Nigdy nie miałem śmiałości w pozyskiwaniu sponsorów i partnerów. Tymczasem reakcje, z jakimi się spotykałem, były ciepłe. Rozmawiałem z wieloma właścicielami firm czy szefowymi marketingu i okazało się, że wszyscy jeździli kiedyś maluchami. I każdy ma miłe skojarzenia.

Czyli maluch łączy różne pokolenia?

Stał się żywą ikoną motoryzacji, ludzie oglądają się za nim na ulicach. Wyruszamy 4 lipca z Bielska-Białej, gdzie pół wieku temu rozpoczęła się w Polsce produkcja fiata 126p. Nasze pierwsze hasło brzmiało: „Jedziemy po milion”, ale mamy ambicje zebrać więcej pieniędzy. W końcu Monte Carlo kojarzy się z rajdami, kasynami, jachtami i blichtrem. Wierzę, że Wielka Wyprawa Maluchów stanie się jednym ze sztandarowych projektów społecznych i charytatywnych w Polsce. Chcemy zainicjować procesy, dzięki którym poprawi się profilaktyka.

Czy można powiedzieć, że wasza wyprawa będzie takim Dakarem dla maluchów?

To byłoby może odrobinę nadużycie, ale usprawiedliwione. Nie wybieramy najkrótszej drogi. W jedną stronę pokonamy prawie 2 tys. km. Jedziemy autami, które są przyciasne, bez klimatyzacji. Przyzwyczailiśmy się do tego, że jak naciskamy hamulec, auto reaguje natychmiast, a tutaj nie zawsze wszystkie koła biorą. Dla mnie fundamentalną sprawą jest, że robimy to skromnie. Nikt nie powie, że jedziemy do Monte Carlo na wypasie. Nie mamy klimatyzacji, ABS-u, regulowanej kierownicy, rozkładanych foteli. To są siermiężne auta, mają między 30 a 50 lat. Części eksploatacyjne i zamienne były produkowane zarówno przez fabryki państwowe, jak i rodzący się w tamtym czasie prywatny mikrobiznes. Te części prywaciarskie nie są już takiej jakości, jak te fabryczne. Każdej nocy będziemy mieć serwis i przeglądy, by zminimalizować ryzyko, że ktoś nie dotrze. W tym przypadku faktycznie można mówić o analogii do Dakaru.

Kajetan Kajetanowicz opowiadał, że dla niego będzie to podróż sentymentalna, bo właśnie maluchem startował na początku kariery. A jakie pan ma wspomnienia z tym autem?

Mam trzy skojarzenia. Pierwsze – zepsuty gaźnik na Łysej Polanie. Nie było nikogo w pobliżu, naprawiłem go sam, zanim się ściemniło, choć nie byłem mechanikiem. Drugie – pojechałem z moim przyjacielem ze szkolnej ławki na saksy do Niemiec Zachodnich. Pracowaliśmy w firmie ogrodniczej i żeby zaoszczędzić, nie spaliśmy na kempingu, tylko między zalewiskiem wodnym a cmentarzykiem. Podjeżdżaliśmy do muru, rozkładaliśmy tkaninę namiotową czy pokrowcową i wsuwaliśmy pod spód materace. W ten sposób żyliśmy za pięć marek dziennie, a zarabialiśmy sto. To był 1984 albo 1985 r. Trzecie skojarzenie związane jest z moim młodszym kolegą, który poprosił mnie, bym go podszkolił. Miałem 17 lat, prawo jazdy i malucha. Wsadziłem go za kierownicę, wybraliśmy się na duży plac przy Hali Targowej w Krakowie. Robiliśmy różne manewry, ale w pewnym momencie on zaczął jechać prosto na jedyną przeszkodę, jaką był wóz strażacki. Depczę odruchowo w hamulec, ale nie reaguje, bo przecież nie jest to auto nauki jazdy. Nam nic się nie stało, ale cały przód mojego nowego maluszka został zgnieciony. Miał kolor saharyjskiego piasku. Był to świetny znak, że 30 lat później będę się ścigał po pustyniach.

Czy będzie to najdłuższa podróż, jakiej doświadczy pan za kierownicą fiata 126p?

Jeździłem dawniej maluchem z Polski do Jugosławii, następnie przez Bułgarię, Rumunię, Węgry i Czechosłowację z powrotem do Polski. Nigdy nie liczyłem, ile zrobiłem kilometrów, ale raczej mniej, niż czeka mnie teraz. Na pewno nie jechałem przez tyle dni z rzędu.

Planujecie, by Wielka Wyprawa Maluchów trafiła do kalendarza na stałe?

Naszą motywacją jest ambitny, rozwijający się projekt. Zastosowaliśmy egalitarny sposób pomagania, każdy może wpłacić dowolną kwotę. Mam już pomysł na przyszły rok. Przypada wtedy 80. rocznica bitwy pod Monte Cassino, a w miejscowości Cassino wyprodukowano w 1972 r. pierwsze sto małych fiatów. Zobaczymy, czy uda się nam zrealizować i tę wyprawę.

Jak zrodził się pomysł tej wyprawy?

Z inicjatywą wyszedł dziennikarz motoryzacyjny Radia Kraków Marcin Małysz. Uznał, że jak maluch, to Sobiesław Zasada i Longin Bielak, którzy w latach 70. startowali fiatem 126p w Rajdzie Monte Carlo – poza konkurencją, ale dotarli do mety, i to zimą. Obaj panowie mają dziś łącznie 190 lat, a w lipcu ubiegłego roku wybrali się do Turynu maluchami razem z innymi entuzjastami. Tak się złożyło, że byłem wtedy w okolicach Bergamo. Udało nam się spotkać, padł pomysł zorganizowania wspólnej akcji. Jesienią wróciliśmy do tematu z Marcinem, Sobiesławem i Kajetanem Kajetanowiczem oraz jego menedżerką. Spotkały się trzy pokolenia ludzi mających tę samą iskrę w oku. Rozmawialiśmy przez cztery godziny. Doszliśmy do wniosku, że powinniśmy pojechać do Monte Carlo trasą tamtego rajdu.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
żużel
Przerwana seria Bartosza Zmarzlika. Grand Prix Chorwacji dla Jacka Holdera
żużel
Ruszyła PGE Ekstraliga. Mistrz Polski pokazał moc na inaugurację sezonu
Moto
Rusza Rajd Dakar. Na trasę wraca Krzysztof Hołowczyc
Moto
Jedna ekstraliga to mało. Polski żużel będzie miał aż dwie
Moto
Bartosz Zmarzlik, mistrz bardzo zwyczajny