Stopa bezrobocia w lipcu wyniosła 8,6 proc. I choć wskaźnik ten jest najniższy od 1991 r., w rejestrze wciąż figuruje ponad 1,3 mln osób bez pracy. To paradoks, bo już od wielu miesięcy pracodawcy narzekają na brak chętnych, zwłaszcza na podstawowe stanowiska.
– Bezrobotni mogą dziś przebierać w ofertach. Jeśli komuś nie pasuje, dostaje od ręki kolejne skierowanie do pracy – opowiada Iwona Woźniak-Bagińska, dyrektor pośredniaka w Rudzie Śląskiej. W jej powiecie stopa bezrobocia wynosi 5,9 proc.
Pracownicy pośredniaków są przekonani, że w obecnej, dobrej sytuacji na rynku nie pracują tylko ci, którym na tym nie zależy. – Szacujemy, że mniej więcej co trzeci bezrobotny rejestruje się tylko po to, by mieć świadczenia zdrowotne. Te osoby nie są zainteresowane podjęciem pracy, ale rejestrują się, by mieć pismo, które muszą pokazać, starając się o zasiłek z pomocy społecznej, lub dorabiają w szarej strefie i wolą dostać więcej na rękę – mówi Jerzy Kędziora, dyrektor urzędu pracy w Chorzowie. Zna rodzinę, która z zasiłków i innych form pomocy potrafi „wyciągnąć" miesięcznie 2800 zł.
Problem jednak w tym, że urząd ma obowiązek pomagać bezrobotnym wrócić na rynek, szkolić ich, przedstawiać im oferty i dawać skierowania. Kto uporczywie odmawia podjęcia pracy, wypada z rejestru. Chyba że udało mu się zakwalifikować do profilu III (bezrobotni dzielą się na trzy grupy w zależności od tzw. stopnia oddalenia od rynku pracy). W stosunku do tych „trudnych bezrobotnych" zaplanowano, że najpierw otrzymają niezbędną pomoc medyczną, psychologiczną, psychiatryczną, wizażysty czy też zostanie im zaproponowane szkolenie, a dopiero gdy już wyjdą na prostą – otrzymają ofertę pracy. W rezultacie przepisy zabraniają im przedstawiania ofert, zanim ci nie przejdą tych wszystkich działań pomocowych.
Niestety, wiele gmin na takie działania nie ma środków, ludzi ani pomysłu. Finał jest taki, że nie robią z tym zupełnie nic.