Rzeczpospolita: Uśmiech nie schodzi panu z twarzy. To z powodu spełnienia oczekiwań?
Adam Kszczot: To są dla mnie przełomowe mistrzostwa. Dzięki wsparciu Jana Blecharza, żony i innych osób zupełnie inaczej podszedłem do tego startu. I miałem pierwsze takie spokojne mistrzostwa. Nie myślałem o oczekiwaniach, podszedłem do sprawy odmiennie. Mówiłem sobie: jestem przygotowany, mogę walczyć o wszystko, po tym, co zrobiłem podczas tysięcy treningów. Dlaczego mam z góry się poddawać, bać się biegaczy z Afryki. Najtrudniej przecież walczy się ze sobą.
Nie zauważył pan, że to może Afryka bardziej chce wygrywać z panem?
Ja tego nie zauważam, wiem tylko, że biegacze afrykańscy obawiają się mnie, bo raz biegam tuż za ich zającem, zdarza się, że w środku stawki albo na samym końcu. Boją się, bo jestem nieobliczalny, nie mogą mnie zaszufladkować, mogę sprawdzić się w wielu konfiguracjach na bieżni. A każdy z nich chciałby mieć prosty plan – Kowalski biega tak, to mamy na niego jeden sposób, Kszczot – tak, to mamy drugi. Ale to tak nie działa.
Bieg na 800 m jest najtrudniejszą konkurencja lekkoatletyczną?