Więc teraz rząd dopłaci do różnych zachęt. Będą zniżki na bilety i powstaną bazy wolontariuszy. To dobrze. Pozostaje mieć nadzieję, że ci, którzy będą te środki rozdzielać i decydować, do kogo ostatecznie trafią, wyzbędą się przy okazji plemiennych nawyków i pomogą różnym inicjatywom, nie tylko własnym.

Pozostaje pytanie o przyczyny tak niskiego zainteresowania Polaków działalnością społeczną i wolontariatem oraz spadku naszego zaangażowania. Czyżbyśmy byli egoistami? Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że gubi nas trochę pamięć różnych przymusowych czynów społecznych z czasów PRL. To jednak nie może być pełna odpowiedź. Niestety, lata demokracji zamiast rozbudzić w Polakach ducha zaangażowania, chęci pomocy innym i woli kształtowania rzeczywistości sprawiły, że przestało nas obchodzić cokolwiek. Widać to na każdym kroku. Na drogach, podczas zebrań rodziców w szkole czy członków wspólnot mieszkaniowych. Przy okazji zwykłych sąsiedzkich spraw i na salach sądowych. Do rangi nadzwyczajnego wydarzenia urastają jakiekolwiek wspólne inicjatywy, np. zbudowanie wiaty przystankowej na wsi, żeby czekające na autobus dzieci nie mokły. „Nie będę dla obcych budować, a jeśli moje też na tym ucierpią, to trudno" – powtarza jeden z drugim domorosły filozof własnej przedsiębiorczości. Uczą nas przecież nie od dziś, że wyścig jest najważniejszy, że wspólnota to komunizm, a liczy się tylko kasa. Wolontariuszom się nie płaci, więc tylko frajer będzie się tym zajmował. A potem? Potem już nawet nie chce się ludziom uśmiechnąć do siebie na ulicy czy w autobusie. Bo za darmo.