Przede wszystkim Wielka Brytania nie będzie miała dostępu do rynku wewnętrznego UE. Mimo że jej politycy wielokrotnie powtarzają, że tego pragną, a dla firm na Wyspach to ekonomiczne być albo nie być, to wizja May wyklucza taki wariant. Premier wyraźnie bowiem powiedziała, że Londyn nie chce być odbiorcą regulacji z Brukseli i nie chce, żeby unijny Trybunał Sprawiedliwości mógł wydawać wyroki ważne dla jej kraju.
To wyklucza uczestnictwo we wspólnym rynku. Bo o jego organizacji i zasadach przepływu towarów i usług decydują instytucje unijne, a unijny sąd ma ostatnie zdanie w razie sporów czy nieprzestrzegania regulacji. I kraje, które do UE nie należą, a w rynku wewnętrznym chcą uczestniczyć, jak Norwegia, muszą się z tym pogodzić.
May powiedziała także, że Londyn chce odzyskać pełną kontrolę nad imigracją. To oznacza, że nie zgodzi się na wolny przepływ osób z UE. A to także warunek uczestnictwa we wspólnym rynku. Już po referendum w Wielkiej Brytanii politycy UE, w tym Tusk, Jean-Claude Juncker, Angela Merkel, czy Francois Hollande, wielokrotnie podkreślali, że cztery unijne wolności są nierozłączne. Nie może być zatem mowy o wolnym przepływie towarów, usług i kapitału, bez swobody przepływu pracowników.
Drugi ważny komunikat z przemówienia May to postulat pełnej suwerenności Wielkiej Brytanii w zakresie relacji handlowych z państwami trzecimi. – To oznacza, że Wielka Brytania nie jest zainteresowana unią celną z UE, jaką ma np. Turcja – mówi „Rz" wysoki rangą unijny dyplomata. Unia celna przewiduje zniesienie wzajemnych barier handlowych, ale utrzymywanie identycznych taryf wobec krajów trzecich. Londyn musiałby się jednak podporządkować unijnej polityce w tym zakresie, a May właśnie oświadczyła, że tego nie chce. – To oznacza Brexit w wersji hard, choć sama May takiego określenia unika – mówi dyplomata.
Jedyną opcją pozostaje zatem wynegocjowanie porozumienia handlowego na wzór CETA, czyli umowy z Kanadą, która właśnie ma być podpisana. Reguluje ona wymianę towarową, usługową, dostęp do przetargów publicznych. Ale nie zawiera rozdziału o usługach finansowych, które dla Londynu są priorytetem. Brytyjczycy próbują bowiem utrzymać pozycję londyńskiego City na europejskim rynku finansowym.
Z naszych rozmów wynika, że na razie Londyn nie próbował bilateralnych kontaktów ze stolicami państw członkowskich, po to, żeby rozbijać jednolite unijne stanowisko. – Państwa zresztą nie są tym zainteresowane. Wiedzą, że razem łatwiej im będzie zabezpieczyć swoje interesy – mówi nam dyplomata UE. A te mogą być bardzo różne. Polsce zależy przede wszystkim na zagwarantowaniu praw jej obywateli już mieszkających na Wyspach, Niemcy martwią się o swój eksport do Wielkiej Brytanii, a Hiszpania zastanawia się, co dalej z Gibraltarem.